poniedziałek, 5 września 2016

Jedna szalona decyzja

Briana - "Rozdział VI, część III"
 Życie nie zawsze idzie zgodnie z planem. W poniedziałek zaczynałam lekcje o dziewiątej, więc z braku snu zaspałam. Do stołówki wparowałam na ostatnie minuty śniadania i musiałam zawinąć drożdżówkę na później. Jako pierwsze miałam zajęcia z mocy, więc przysnęłam na parę sekund. Shaggowsky nawet się nie połapał. Na francuski przybyłam już wyspana i gotowa. Jak zwykle popisałam się i źle odmieniłam czasownik. Wyspanie mnie od tego nie uchroniło. Na przerwie dostałam karteczkę. "Chyba musimy wreszcie porozmawiać". Musiałam się z tym zgodzić. Czas przerwać milczenie. Rzuciłam zgniecioną kulkę nadawcy przez cały korytarz. Upewniłam się, że to On ją podniósł i zniknęłam w toalecie. Tam zastałam Dawn.
- O stara, cała Akademia mówi o... - Spodziewałam się usłyszeć, że mój " ognisty romans" z Ericiem jest numerem jeden i będę się musiała tłumaczyć, ale usłyszałam coś zgoła innego. - ... tym porwaniu. Kurde, a ja nawet go nie zauważyłam tak szybko wyskoczył.
- Zaraz... O czym ty mówisz?
- Co robiłaś wczoraj w nocy, siostro? Vinc porwał naszą Perry!
  What the hell?! Czyżbym to przespała? Ale wtopa! Tak twardo spałam, że nie słyszałam całego tego zamieszania. Jestem takim śpiochem, że nawet odgłos bitej szyby w pokoju obok nie był w stanie mnie obudzić. Dawn wynagrodziła mi to i opowiedziała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami jak to Dawn. Gestykulowała przy tym jakby chciała serio rozwalić najbliższe okno.
 Przyszła pora obiadowa i dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy o tym mówią. Każdy szeptał o tym, czego Vincent mógł od niej chcieć. Większość dopiero teraz zdała sobie sprawę z jej cichego bytu. Nikomu nie szkodziła, więc czemu ją porwał? Nikt nie znał odpowiedzi.
 Dowle była jedną z najbliższych przyjaciółek Cass i teraz przy jej stole brakowało jednej osoby. Co przypomniało mi, że mamy ze sobą do pogadania.
- Cassandra, masz chwilę?
- Tak, a co ty też mnie jak dotąd okłamywałaś?
- Yyy... Nie. Chodzi o Vincenta.
- O, no proszę! Uwielbiam o nim rozmawiać! Po prostu U.W.I.E.L.B.I.A.M. To niesamowite, jak moje życie w jednym momencie okazało się jedną wielką mistyfikacją! Urocze, prawda? - Przez cały czas w prawej ręce ściskała nóż do masła. Wyglądało niebezpiecznie...
- Nie wiem o czym teraz mówisz, ale jest coś co może być groźniejsze niż ty z nożem. A mianowicie Shaggowsky kontrolowany przez Vincenta. On pije jego kisiel, to jego szpieg!
- Ja też piłam jego kisiel. Duuuużo kisielu... - Zaśmiała się jak niezrównoważona wariatka.
- Czy ty rozumiesz co się do ciebie mówi!? - Potrząsnęłam nią lekko. - Musimy coś zrobić!
- Nic już nie można zrobić. Porwał Perry... - Głos jej się załamał przy ostatnim słowie. - Wszystko skończone...
- No to ją odbijemy! Byłaś u niego w domu, tak? Pójdziemy tam i spuścimy mu takie lanie, że popamięta!
- W ogóle nie masz o nim pojęcia, co?! To nie jest plac zabaw na który można sobie wejść tak po prostu! Ma większą moc od nas dwóch razem wziętych, a nawet jeszcze większą....
- Może sobie mieszać w głowie, ale siłę fizyczną mam ja. Chcesz ją uratować czy nie?
- Siła fizyczna nie ma tu znaczenia. Pewnie nam się nie uda i tylko pogorszymy sprawę. To kiedy zaczynamy?
- Uwielbiam cię. - Mrugnęłam do niej z uśmiechem. - Dziś w nocy. Wymkniemy się spokojnie dzięki mojej mocy niewidzialności. Szykuje się niezła zabawa. - Zatarłam ręce.
 Przy tym co właśnie wymyśliłyśmy wszystkie wybryki Dawn to tylko dziecięce igraszki. Pchamy się prosto do paszczy lwa, ale to może położyć kres panowaniu Vince'a, uwolnić Perry oraz dostarczyć mi cennych informacji, dzięki którym mogę wreszcie awansować! Jak ja bym chciała utrzeć tej wrednej małpie nosa!
 Gdy skonczyły się lekcje poszłam zapukać do klasy profesora Michaela. Musiałam z nim porozmawiać. Nikt nie odpowiedział na mój łomot, więc weszłam, ale go tam nie było. Odrobiłam grzecznie lekcje w pokoju i zajrzałam do jego domku wieczorem. Również go nie było. Co mógł robić o tej porze? Wracając natknęłam się na Carmen.
- Hej, nie wiesz gdzie znajdę profesora Chihuahua?
- Nie ma go, wyjechał. Podłuchałam jak po ostatniej lekcji Roma wysłała go gdzieś na przeszpiegi. Mówiła tak jakby chodziło o Irytów.
 Irytów? Przecież od czasu porwania Cass podczas Próby nie dawali żadnych znaków. Po co Renibus go tam wysłała? Byli cicho, więc o co mogło chodzić?
 Dziękując Carmen za informację, wpadłam do pokoju Dawn, umówiłyśmy się wcześniej, że posiedzę z nią trochę. Może nie było tego widać, ale przeraziło ją porwanie. Były z Perry bliżej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Na serio troszczyła się o teleportatorkę, bała się o jej los w łapskach Vincenta. Próbowała to zatuszować, udawać, że tak jak zawsze nic jej nie obchodzi i mówiła cały czas o niczym.
- Chris kazał ci przekazać, że pojechał do miasta po gumki i z chęcią wypróbuje je z tobą jutro. - Zaczęła.
- Haha. Cały Chris. A tak serio, to po co pojechał?
- Gabe mówi, że miał coś związanego z pracą i Romcia go puściła.
- Kanciarz.
 Siedziałyśmy na dywanie i prawiłyśmy o wszystkim co tylko przyszło nam do głowy. Kiedy normalne tematy się kończyły i zaczęłyśmy coś biadolić o polityce, stwierdziłyśmy, że chyba powinnyśmy już się położyć. Kiedy myłam zęby doszło do mnie, że mój plan został zniweczony. Miałam z Nim wreszcie porozmawiać, ale jak zwykle coś postanowiło przeszkodzić nam normalnie porozmawiać. Wyplułam pastę do umywalki. Wszechświat to skończony hijo de puta!
 Zamiast więc pozałatwiać to co miałam, położyłam się tak jak powinnam i próbowałam zasnąć. A może lepiej nie? Jeśli zasnę to nie obudzę się o odpowiedniej porze.
- Pst! Już czas!
- Co? - Przetarłam oczy. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam, a Cassandra już mnie obudziła.
 Szybko odrzuciłam kołdrę, założyłam spodnie oraz bluzkę i razem z Tenebris wymknęłyśmy się głównym wejściem (w akademiku nie ma tylnich drzwi). Przebiegłyśmy przez las zupełnie na oślep. Przynajmniej miałam nadzieję, że tylko ja. Moja koleżanka prowadziła nas tak bez latarek i choćby kompasu przez dłuższy czas. Z moją ofermowatością co chwilę wywalałam się o wystające korzenie i łamałam gałązki z głośnym trzaskiem. Księżyc był mały i zasłonięty przez chmury, więc zdarzyło mi się nawet dwa razy wpaść na drzewo i raz na Cassandrę. W końcu musiałam zapytać:
- Nie zgubiłyśmy się, prawda?
- Znam tę drogę lepiej niż bym tego chciała...
 Uff! Odetchnęłam z ulgą i ruszyłyśmy dalej lasem. Nadal w kompletnych ciemnościach, nadal wywalając się o każdy gówniany kamień, ale już z poczuciem... Może nie bezpieczeństwa, ale już pewniej. Szłyśmy i szłyśmy, aż wreszcie drzewa zaczęły się przeżedzać. Chmury odpłynęły i gdy weszłyśmy na kamienną dróżkę, naszym oczom ukazała się stara willa oświetlona blaskiem księżyca.

2 komentarze:

  1. Vincent zadbał o wyjątkowo nastrojowy dom.
    To przynajmniej ma dobre, że znękana przespała zamieszanie i zamiast o niej to gadają o porwaniu.Ta ich wspólna akcja wygląda mi na porwanie się z motyką na słońce, nie wiadomo co może czekać w jego domu(pułapki, sługusi z i bez mocy, próby opętania Cassy i wykorzystania przeciw niej-nie piła jego kisielu ale trzeba być przygotowanym na wszystko) ale wcześniej jej tak po prostu nie opętywał i nie piła jego kisielu więc ma jakieś szanse.Dodatkowo choć może z tego nie wyjść cało to ta wyprawa powinna polepszyć jej morale co mogłoby zakończyć koszmary...ale to tylko spekulacje bo nie wiadomo co nastąpi.No i rozmowa z Pello- oj może zrobić się gorąco dla Briany.
    A więc to ci dziwni goście co początku porwali Cassy to Iryci.Próbują działać kiedy Seleni są zajęci Vincentem?
    Skomentowałam również poprzedni rozdział.
    Pozdrawiam, weny i wolnego czasu życzę!
    Anonimowa 2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadziałały impulsywnie i wszystko się może zdażyć, a co się zdaży to zobaczymy.
      Brie potrafi się bronić i raczej sobie poradzi. Powinnaś się martwić o Pello ;)
      O tak! To są chytre sztuki.
      Widzę i już odpowiedziałam.
      Dzięki i nawzajem :)

      Usuń