Cassandra - "Rozdział VII, część II"
Jedno zombi. Drugie. Rozbryzgujące się wnętrzności. Walające się wszędzie resztki zgniłych ciał.Obrzydliwa maź pokrywająca każdą rzecz w opuszczonym hangarze. Na ekranie pojawił się żółty napis "Level 100". Rozpikselizowany świat zawsze dawał mi nieopisaną radość. Szczególnie gry z zombi...Żeby to zrozumieć trzeba zagrać. Sama długo się opierałam, ale raz poszłam z Henry'm do salonu gier i....i po prostu się zakochałam w tych wielkich i wydających z siebie wkurzającą muzyczkę pudłach.
Rodrick nie bardzo to rozumie, on woli grać w rugby. Opowiadał mi o swojej szkolnej drużynie i jak brakuje mu grania tutaj w Akademii. Grał w ataku, nic dziwnego zważywszy na jego wzrost.
Odkleiłam się od automatu, bo skończyły mi się drobne i opadłam na kanapę w kształcie ust. Nadgarstki bolały mnie od poruszania gałkami. A przed oczami tańczyły kolorowe plamki. Może jednak trochę przegięłam? Ale pięć godzin, to wcale nie tak dużo...
Mój wielki przyjaciel usiadł obok mnie (czyt. zajął całą wolną powierzchnię sofy).
- Idziesz na imprezę Halloweenową? - spytał.
- Nie wiem, czy jest w ogóle sens się tam pokazywać. Nie sądzę, żeby ktokolwiek za mną płakał jeśli nie przyjdę - wzruszam ramionami.
- Zombi na pewno nie będę smutne! - Rodrick śmieje się z własnego żartu. Ciągle pracuję nad jego poczuciem humoru...
- Zaraz, co powiedziałeś?! Jakie zombi masz na myśli?!!
- To w klubie nocnym. Mają tam automatów od groma.
- W takim razie idę. Tylko za co ja się przebiorę?
- Coś wymyślisz. Ja będę Wielką Stopą! - oświadcza z dumą.
- Adekwatne przebranie, nie powiem - kiwam głową z uznaniem. - Co powiesz na obrzydliwego zombiaka?- klaszczę w ręce z zadowoleniem.
- Chcesz być obrzydliwym, na wpół umarłym potworem?
- Jasne, dlaczego nie?!
- Jak chcesz.
- Zresztą, jeszcze to przemyślę. Najważniejsze to żeby moje przebranie było iście przerażające. To podstawa, a czy będę wyglądała ładnie to już szczegół...-macham lekceważąco ręką.
***
Hałas. Wrzawa. Masa ciał upchanych w jednym pomieszczeniu. Dziwne stwory podrygują do rytmu. Pełno powykrzywianych twarzy. Nie, to nie jest kolejna gra. To impreza. Impreza, na której się pojawiłam nie po to by tańczyć (nie znoszę tego robić, jestem tak samo sztywna jak kij od miotły), ale po to by grać. Nie w ruletkę jak Łuka i jego kumple, nie jestem jakąś hazardzistką! Cała grupa siedzie teraz pod ścianą upita do granic możliwości. Co oni robią ze swoim życiem?
Nie podoba mi się tu. Wrzaski, piski. Do tego ta przeraźliwa duszność. Stroboskopy drażnią moje oczy, a muzyka torturuje mój wrażliwy słuch. Co za męka. Jak ja nie cierpię takich rzeczy!
Rodrick poszedł gdzieś na chwilę. Mówił dokąd, ale w tym hałasie nie zrozumiałam, ani słowa. Strój Wielkiej Stopy, który dodał mu kilka kolejnych centymetrów sprawił, że nie trudno go znaleźć w szalejącym tłumie. Biała futrzana głowa, sporo wystaje ponad resztą imprezowiczów.
Mój strój dość różni się od reszty. Nikt nie pokusił się o przebranie w zgniłego potwora, ale udało mi się przestraszyć kilka osób. Przygotowałam się naprawdę porządnie. Dobra charakteryzacja to naprawdę ważna sprawa.
Gdzieś w kosmetyczce znalazłam przeterminowaną maseczkę, która po zaschnięciu stawała się jak taka oślizgła druga skóra. Stwierdziłam, że nada się idealnie na zwisające płaty skóry. Dzięki farbkom i paletce cieni zmieniłam kolor swojej skóry na zielono-niebiesko-fioletowo-czerwony. Obrysowałam jedno z oczu tak by wyglądało jakbym miała rozerwaną powiekę i zmaltretowany cały oczodół. W takich momentach naprawdę przydają się umiejętności malarskie, a także paletka cieni, której nie używałam do malowania swojej twarzy tylko do robienia tła moich obrazków. Dzięki żelatynie i czerwonemu barwnikowi udało mi się uzyskać cudowną gęstą krew i którą polałam obficie swoje ubranie. Wzięłam moją starą sukienkę i zniszczyłam by wyglądała bardziej zombicznie.Zdobyłam się na poświęcenie jakim było ubranie tylko jednego buta, chociaż nie było to do końca takie wyrzeczenie bo w sklepie z używanymi rzeczami gdzie go znalazłam, nie było drugiego od pary, przez co cena była bardzo niska. Żeby nie bolała mnie druga stopa w skropione krwią podkolanówki włożyłam sobie wkładkę z innego buta. Kupiłam też paczkę kolorowych cukierków i zjadłam wszystkie niebieskie by mój język nabrał sinego koloru.
Szczególnie napracowałam się przy lewej ręce, gdzie narysowałam pastelami kość i obkleiłam dookoła sztuczną skórą, a także wylałam sporo krwi. Całość prezentowała się naprawdę dobrze. Wyglądałam okropnie. Okropnie Zombicznie!
Gdzieś w kosmetyczce znalazłam przeterminowaną maseczkę, która po zaschnięciu stawała się jak taka oślizgła druga skóra. Stwierdziłam, że nada się idealnie na zwisające płaty skóry. Dzięki farbkom i paletce cieni zmieniłam kolor swojej skóry na zielono-niebiesko-fioletowo-czerwony. Obrysowałam jedno z oczu tak by wyglądało jakbym miała rozerwaną powiekę i zmaltretowany cały oczodół. W takich momentach naprawdę przydają się umiejętności malarskie, a także paletka cieni, której nie używałam do malowania swojej twarzy tylko do robienia tła moich obrazków. Dzięki żelatynie i czerwonemu barwnikowi udało mi się uzyskać cudowną gęstą krew i którą polałam obficie swoje ubranie. Wzięłam moją starą sukienkę i zniszczyłam by wyglądała bardziej zombicznie.Zdobyłam się na poświęcenie jakim było ubranie tylko jednego buta, chociaż nie było to do końca takie wyrzeczenie bo w sklepie z używanymi rzeczami gdzie go znalazłam, nie było drugiego od pary, przez co cena była bardzo niska. Żeby nie bolała mnie druga stopa w skropione krwią podkolanówki włożyłam sobie wkładkę z innego buta. Kupiłam też paczkę kolorowych cukierków i zjadłam wszystkie niebieskie by mój język nabrał sinego koloru.
Szczególnie napracowałam się przy lewej ręce, gdzie narysowałam pastelami kość i obkleiłam dookoła sztuczną skórą, a także wylałam sporo krwi. Całość prezentowała się naprawdę dobrze. Wyglądałam okropnie. Okropnie Zombicznie!
Kiedy wychodziłam z łazienki Vegas o mało nie posikała się ze staruchu! Dokładnie o taki efekt mi chodziło! Jednak co innego jest dobrze się przebrać, a dobrze się bawić. Bo ja NIE bawię się dobrze. Okazało się, że automaty trzeba było wynieść, żeby zrobić więcej miejsca dla tańczących. "Super"!
Takie szalone zabawy to zdecydowanie nie są moje klimaty.
- Dziewczynka-zombi. Bardzo itrigujące... - Łuka rozpościera się wygodnie na kanapie na przeciwko mnie.
- A ty za co się przebrałeś? - dla niego nawet nie warto silić się na sarkazm, jedyne co mogę dla niego zrobić to pokazać mu jak beznadziejna jest jego egzystencja.
- Nie widać? Za siebie, rzecz jasna - uśmiecha się dumnie i wygładza czarną koszulę. Ładnie mu w czarnym.
- Jest mi niesamowicie przykro, że nie będzie mi dane pooddychać tym samym powietrzem co ty, ale muszę wyjść się przewietrzyć - podnoszę się i macham niedbale na pożegnanie.
- Może ci potowarzyszyć, możesz się zgłubić po dróżce?
- Nauczyłam się mapy wioski na pamięć.
- Kipski żarcik - uśmiecha się złośliwie, ale to ja mam ostatnie słowo:
- To nie był "żarcik" - odwracam się i oddalam się od tego zakochanego w sobie kolesia. A z tą mapą to ja naprawdę nie żartowałam...po prostu nudziło mi się jednego popołudnia....
Na zewnątrz jest cicho i spokojnie. Słychać trochę dudnienia i szaleńczych chichotów, ale to i tak niesamowity relaks dla moich uszu. Latarnia przy klubie zdaje się być na wyczerpaniu. Co parę sekund gaśnie i na powrót się zapala. Przez to jej światło nie daje bezpieczeństwa!
- Tak myślałem, że cię tu spotkam - cichy i jedwabisty głos brzmi w pobliżu, ale nie widać właściciela. Nigdy nie byłam dobra w rozróżnianiu głosów, ale tego nie da się pomylić z żadnym innym.
- Chyba nie mam ochoty na pogawędkę z tobą.
- To nic nie szkodzi, dawno się nie widzieliśmy, a szkoda. Tęskniłem...- zza drzew wyłania się wysoka postać ubrana cała na czarno. Vincent.
- Kłamiesz!
- Ja? - przykłada dłoń do serca, zapewne by dodać całej scenie dramatyzmu. - Nie śmiałbym w twoim towarzystwie. Przyjaciół się nie okłamuje!
- Skąd pewność, że jestem twoją przyjaciółką?
- Och nie drocz się już tak ze mną! Nie interesuje cię co się stało z Dereckiem?
- Jakoś nie bardzo...
- Szkoda, miałem co do was pewne plany...
- Ciekawe jakie? Niech zgadnę, chciałeś nas zeswatać? Tylko po co?
- Po pierwsze byłoby ciekawie, a po drugie, kiedy powiedziałbym jednemu z was, że drugie zginie zrobilibyście wszystko co bym wam kazał, no i oboje bylibyście dobrze wyszkoleni, nie to co przypadkowe osoby...
- Chyba postawiłeś na naszym związku krzyżyk, skoro mówisz mi to wszystko?
- Racja, nie wróżę wam wspólnej przyszłości, ale mam w zanadrzu jeszcze kilka ciekawych pomysłów...
- Spotkałam twoją żonę - zmiana tematu dobrze mi zrobi, rozmawianie o Derecku jest tak samo przyjemne jak czyszczenie kibli...Ale nic nie poradzę, że w towarzystwie Vincenta zawsze cała się trzęsę.
- Naprawdę? Jak miło! Gladys to bardzo urocza osoba, nie sądzisz? Co prawda jest lekko niezrównoważona i zostawia swoje skarpetki gdzie popadnie, ale da się jej to wybaczyć!
- To doprawdy smutne, ja nie przeżyłabym z kimś kto nie sprząta swoich skarpet...
- Nie skupiajmy się na wadach! Myślmy o zaletach!
- Ty przecież nie masz żadnych...- uśmiecham się uroczo.
- Och, nie bądźmy tacy drobiazgowi! - macha lekceważąco ręką.
- Wymień choć jedną!
- Całkiem nieźle gram w brydża. Pasuje?
- Całkowicie.
- Ale nie po to przyszedłem.
- A po co?
- Przestałaś pić mój kisiel i martwię się o Twoje zdrowie - mówi z zatroskaną miną.
- Nie obchodzi cię moje zdrowie - prycham.
- Cassandro, ranisz me serce! - przygarbia ramiona i wznosi ręce ku górze w geście desperacji, po czym opiera się o pień najbliższego drzewa, jakby miał zaraz opaść z sił.
- Wiesz, że słowo "uczucia" wykreśliłam z mojego słownika swoją ulubioną kredką?
- Nie bądź tak bezduszna! Tyle razem przeszliśmy, a ty sprawiasz mi tak wielki wewnętrzny ból?
- Może i jestem bezduszna...- mówię, ale głos zaczyna mi się łamać, a serce mi mięknie, on wygląda na szczerze zmartwionego...
- Proszę, chodź ze mną - mówi błagalnym tonem i wyciąga swą kościstą dłoń w moją stronę.
Moje wahanie trwa zaledwie kilka sekund, podaję mu rękę i powoli odchodzimy w mrok. Przecież, to mój Przyjaciel, nie zrobi mi krzywdy. Zawsze był dla mnie taki dobry...
Takie szalone zabawy to zdecydowanie nie są moje klimaty.
- Dziewczynka-zombi. Bardzo itrigujące... - Łuka rozpościera się wygodnie na kanapie na przeciwko mnie.
- A ty za co się przebrałeś? - dla niego nawet nie warto silić się na sarkazm, jedyne co mogę dla niego zrobić to pokazać mu jak beznadziejna jest jego egzystencja.
- Nie widać? Za siebie, rzecz jasna - uśmiecha się dumnie i wygładza czarną koszulę. Ładnie mu w czarnym.
- Jest mi niesamowicie przykro, że nie będzie mi dane pooddychać tym samym powietrzem co ty, ale muszę wyjść się przewietrzyć - podnoszę się i macham niedbale na pożegnanie.
- Może ci potowarzyszyć, możesz się zgłubić po dróżce?
- Nauczyłam się mapy wioski na pamięć.
- Kipski żarcik - uśmiecha się złośliwie, ale to ja mam ostatnie słowo:
- To nie był "żarcik" - odwracam się i oddalam się od tego zakochanego w sobie kolesia. A z tą mapą to ja naprawdę nie żartowałam...po prostu nudziło mi się jednego popołudnia....
Na zewnątrz jest cicho i spokojnie. Słychać trochę dudnienia i szaleńczych chichotów, ale to i tak niesamowity relaks dla moich uszu. Latarnia przy klubie zdaje się być na wyczerpaniu. Co parę sekund gaśnie i na powrót się zapala. Przez to jej światło nie daje bezpieczeństwa!
- Tak myślałem, że cię tu spotkam - cichy i jedwabisty głos brzmi w pobliżu, ale nie widać właściciela. Nigdy nie byłam dobra w rozróżnianiu głosów, ale tego nie da się pomylić z żadnym innym.
- Chyba nie mam ochoty na pogawędkę z tobą.
- To nic nie szkodzi, dawno się nie widzieliśmy, a szkoda. Tęskniłem...- zza drzew wyłania się wysoka postać ubrana cała na czarno. Vincent.
- Kłamiesz!
- Ja? - przykłada dłoń do serca, zapewne by dodać całej scenie dramatyzmu. - Nie śmiałbym w twoim towarzystwie. Przyjaciół się nie okłamuje!
- Skąd pewność, że jestem twoją przyjaciółką?
- Och nie drocz się już tak ze mną! Nie interesuje cię co się stało z Dereckiem?
- Jakoś nie bardzo...
- Szkoda, miałem co do was pewne plany...
- Ciekawe jakie? Niech zgadnę, chciałeś nas zeswatać? Tylko po co?
- Po pierwsze byłoby ciekawie, a po drugie, kiedy powiedziałbym jednemu z was, że drugie zginie zrobilibyście wszystko co bym wam kazał, no i oboje bylibyście dobrze wyszkoleni, nie to co przypadkowe osoby...
- Chyba postawiłeś na naszym związku krzyżyk, skoro mówisz mi to wszystko?
- Racja, nie wróżę wam wspólnej przyszłości, ale mam w zanadrzu jeszcze kilka ciekawych pomysłów...
- Spotkałam twoją żonę - zmiana tematu dobrze mi zrobi, rozmawianie o Derecku jest tak samo przyjemne jak czyszczenie kibli...Ale nic nie poradzę, że w towarzystwie Vincenta zawsze cała się trzęsę.
- Naprawdę? Jak miło! Gladys to bardzo urocza osoba, nie sądzisz? Co prawda jest lekko niezrównoważona i zostawia swoje skarpetki gdzie popadnie, ale da się jej to wybaczyć!
- To doprawdy smutne, ja nie przeżyłabym z kimś kto nie sprząta swoich skarpet...
- Nie skupiajmy się na wadach! Myślmy o zaletach!
- Ty przecież nie masz żadnych...- uśmiecham się uroczo.
- Och, nie bądźmy tacy drobiazgowi! - macha lekceważąco ręką.
- Wymień choć jedną!
- Całkiem nieźle gram w brydża. Pasuje?
- Całkowicie.
- Ale nie po to przyszedłem.
- A po co?
- Przestałaś pić mój kisiel i martwię się o Twoje zdrowie - mówi z zatroskaną miną.
- Nie obchodzi cię moje zdrowie - prycham.
- Cassandro, ranisz me serce! - przygarbia ramiona i wznosi ręce ku górze w geście desperacji, po czym opiera się o pień najbliższego drzewa, jakby miał zaraz opaść z sił.
- Wiesz, że słowo "uczucia" wykreśliłam z mojego słownika swoją ulubioną kredką?
- Nie bądź tak bezduszna! Tyle razem przeszliśmy, a ty sprawiasz mi tak wielki wewnętrzny ból?
- Może i jestem bezduszna...- mówię, ale głos zaczyna mi się łamać, a serce mi mięknie, on wygląda na szczerze zmartwionego...
- Proszę, chodź ze mną - mówi błagalnym tonem i wyciąga swą kościstą dłoń w moją stronę.
Moje wahanie trwa zaledwie kilka sekund, podaję mu rękę i powoli odchodzimy w mrok. Przecież, to mój Przyjaciel, nie zrobi mi krzywdy. Zawsze był dla mnie taki dobry...
Wiem, skąd się wziął tytuł(chodzi o Cassy i Rodricka w przebraniach na zabawie) ale co znaczy BFF-Best Friend Forever?
OdpowiedzUsuńNiezbyt rozumiem pasje Cassy bo sama raczej za tym nie przepadam ale doskonale rozumiem czemu się tak przebrała-jej świat to własne straszne sny,uwielbia rozwalać zombie na ekranie no i nie jest typem słodkiej dziewczynki-wiadomo było,że wybierze makabrę.Mnie samej kostium zombie średnio się podoba ale przypadło mi do gustu jak szczegółowo opisałaś jego tworzenie.
Rodrick grający w rugby-nie sądziłam,że się tym zajmował wcześniej,przy jego podejściu do towarzyskości(posturą się nadaje ale żeby chciał się zajmować grami zespołowymi?).Pewnie jak widzą jego w akcji to członkowie drużyny przeciwnej przeżywają ciężkie chwile...
Czy Rodrick przebrał się za wielką stopę bo będzie mógł się w nią zamieniać i przebierając się jednocześnie pozostaje sobą(tak jak Łuka ale on wykazał tu więcej chęci i fantazji-nie przyszedł przecież w swoich codziennych ciuchach!).Tylko czym on był tak zajęty,że nie pilnował Cassy tak jak mu przykazano!Wiedział przecież, że ta impreza to idealna okazja do wkradnięcia się Vincenta-raz,że nauczycieli nie ma i o niej nie wiedzą,dwa,że wszyscy się poprzebierali,trzy,że popili,cztery-Rodrick pewnie wie,że Cassy nie przepada za głośną muzyką i tłokiem to powinnien wiedzieć,że wychodzi(albo ją obserwuje z dala ale chyba by jej nie pozwolił tak po prostu odejść z Vincentem,może jakiś jego sługus go powstrzymuje?).
Vincent to jest niezły-martwi się o zdrowie Cassy tylko dlatego,że nie może wleźć do jej głowy i ją kontrolować.I czy on myśli,że Cassy naprawdę jest typem dziewczyny lecącym na badassów(sama bym powiedziała,że Cassy nie leci ale sympatyzuje z tymi oryginalnymi,żeby nie powiedzieć dziwnymi;pomijam moc Derecka mówie tu o jej osobowości)?Czy też dla niego oni się dopełniają wzajemnie-Dereck kontroluje emocje ze świadomego umysłu a ona sny?Samo jej odejście z nim skojarzyło mi się z narkomanką,która przeszła przez cały odwyk a jakiś czas później spotyka dilera i znów bierze.Co ją napadło,że z nim poszła-uwierzyła w jego zapewnienia,że będą tylko grać w brydża,boi mu się sprzeciwić dlatego poszła z nim czy też Dereck mieszał w tym swoje paluszki?
Czy Łuka zwyczajnie był sobą czyt też próbował ją poderwać?
Zaczynam myśleć,że Vegas dostała urodę jako dodatek do tchórzliwości i nadwrażliwości oraz głupoty a nie odwrotnie...
Chyba mam złe zdanie o Brianie(lub nagły napad realizmu życiowego) bo pierwsze co pomyślałam to,że jest wśród tych chlejących.No może tańczyła.Czy ona była na imprezie kiedy Cassy przyszła i jeśli była to czy Tenebris zwróciła na nią uwagę?Choć jeśli tak jest to chyba norma-obie zajmują się swoim życiem ale Briana jest otwarta na innych(więc zauważa Cassy) a Tenebris nie?
Pozdrawiam,weny i wolnego czasu życzę!
Anonimowa 2
Tak, chodzi Best Friend Forever
UsuńPrzecież nie każdy musi lubić nawalankę zombi..;)
Zawsze podobało mi się wykonywanie charakteryzacji, to świetna zabawa!
Rodrick grał w rugby bo tak chcieli jego rodzice, a powód takie przebranie jest prozaiczny - jedyne w jakie się zmieścił =D
To była chwilą nieuwagi z jego strony, a może to mieć bardzo poważne konsekwencje...
Dlaczego z nim poszła wyjaśni się w następnym rozdziale, ale zdecydowanie nie zrobiła tego z własnej woli...
Ich relacja opiera się na zasadzie hej-hej i nie utrzymują że sobą jakiegoś większego kontaktu...
Vegas... ona jest głupia ;)
Dziękuję i do następnego
~MrocznaKosiarka