niedziela, 30 sierpnia 2015

Nie waż się umawiać z moim dentystą!


Cassandra - "Rozdział II, część I"

 Dość szybko zostałam sama. Brie nagle gdzieś odbiegła, a ja muszę tkwić tu godzinę i czekać, aż wróci reszta uczestników i będzie można podsumować pierwsze zadanie. Nowa zagadka cały czas rozbrzmiewa mi w myślach. Czy może znowu chodzić o drzewo?! Bo na pewno to owe "coś" jest wysoko.
 W barze nie ma zbyt wielu osób. Brie chyba wyszła na zewnątrz, bo nigdzie jej nie ma. Najbardziej w oczy rzuca się przystojny koleś, który filtruje z jakąś blondie w okropnej sukience. Może następnym razem poproszę rodziców, aby przyszli na mnie poczekać. Chociaż... nie. Jakby to wyglądało.
 Po mojej klasowej imprezie nie ma nawet śladu. Może jedynie resztki jedzenia i papierowe serwetki na niektórych stolikach. Siadam przy ladzie jak najdalej od migdalącej się pary. Zamawiam koktajl mleczny i zamieram w oczekiwaniu na jakiekolwiek ciekawe wydarzenie.
- Co za spotkanie! Chyba po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni! A co to oznacza?
- Że jak tylko dostanę koktajl wyleję ci go na głowę?
- Nie! To oznacza, że teraz musisz się ze mną umówić! - głupi bęcwał. Czy ten pseudo-Elvis musi się tu ciągle kręcić?!
- Umówić to ja cię mogę, ale do dentysty. Mieszka w moim bloku. Jest naprawdę dobry!
- Z chęcią odwiedzę. Dzięki temu będę wiedział gdzie TY mieszkasz - uwodzicielski uśmiech pojawia się na jego twarzy.
- W takim razie twoje zęby pozostaną w beznadziejnym stanie, gdyż po głębokim namyśle stwierdzam, że pan Henderson wyjechał na urlop.
- No dobrze. Skoro już jesteśmy na tej randce...
- Wcale nie! - mój okrzyk jest na tyle głośny, że wszyscy goście baru odwracają się w naszą stronę. - Gdzie hipis? - pytam w nadziei, że uda mi się na stałe zmienić temat.
- Wyszedł na zewnątrz. Ciągle gada coś o jakimś baobabie, którego sok daje wieczną młodość i nieśmiertelność - nowy znajomy wymownie przewraca oczami.
Baobab... baobab. Drzewo życia. Wieczna młodość. Zazdrość innych. Przy Nieboskłonie...
- Jestem genialna!!! - rozwiązałam następną zagadkę! Już wiem czego szukać!
- Nie jesteś zbyt skromna...
- A po co to komu? Chodźmy minęła już trochę czasu. Będzie rozstrzygnięcie konkursu.
  W piwnicy zgromadzili się wszyscy. Roma stanęła na podeście i zaczyna przemawiać:
- Pierwsza Próba zakończona. Rozwiązaniem pierwszej zagadki jest ziarenko papryczki chili. A teraz wyczytam zespoły, które przejdą do następnej Próby. Pierwsze miejsce zajęła drużyna zielonych. - po piwnicy poniosły się zazdrosne oklaski. - Następnie niebiescy, różowi, czarni, biali, pomarańczowi, czerwoni, fioletowi, żółci ... - Roma wymieniła piętnaście zespołów. Tylko drużyna brązowych nie przyniosła czerwonej kulki. - Gratulacje. A teraz wynocha. Jutro wszyscy, którzy przeszli próbę mają się stawić w barze o siedemnastej. - poinformowała na pożegnanie.
 Szczęśliwa z powodu wygranej wracam do domu. Mieszkam tylko kilka przecznic dalej.
 Jest wieczór i pozwoli się ściemnia. Chicago pięknie wygląda nocą. Pełne kolorowych świateł i życia. Rozmarzona powoli zmierzam do mojego bloku.
-No cześć! Nie wiedziałem, że tędy idziesz? W takim razie będziemy duuużo czasu spędzać razem!  - czy on mnie prześladuje?!  Dlaczego akurat ja? Jest tyle dziewczyn na świecie, a on uwziął się akurat na moją nikomu nie wadzącą osobę! Czy ja się o to prosiłam? Nie. Jasne, że fajnie byłoby mieć chłopaka, ale nie takiego! Nie jestem taką dziewczyna, która uradowana, że zainteresował się nią najpopularniejszy chłopak w szkole. Nie,  nie i jeszcze raz NIE. Może uda mi się namówić Brie, żeby z nim poflirtowała to się ode mnie odczepi?
- Jakże nie-miło cię widzieć! - parskam i zdecydowanie idę przed siebie.
- Dlaczego ty taka jesteś? Przecież jestem przystojny! - w jego głosie słychać zirytowanie.
- To super. Zainwestuj w lustra. Zostań szklarzem, patrz na tę swoją facjatę i ciesz się życiem! - nadal na niego nie patrzę. A w tle słychać delikatny szczęk metalu, gdy przygryza wargę i jego kolczyk uderza o zęby.    - Czekaj, czekaj, czy ty nie byłeś dzisiaj inaczej ubrany?! - Wydawało mi się, że wyglądał bardziej jak pseudo-Elvis! A teraz wygląda na typowego punka. Podoba mi się ten styl,  chociaż ja osobiście nie mogłabym się tak ubierać. A agrafka w uchu o niczym nie świadczy!
- Nie, nie byłem inaczej ubrany - wzrusza ramionami.
- Chyba mam jakieś omamy - mamroczę sama do siebie. - Przypomnij mi proszę swoje imię -zrezygnowana spoglądam na niego, a raczej zadzieram głowę w górę. Ile on ma wzrostu?!
- Flynn Jonshon. Zapisz w pamiętniku - uwodzicielskie mrugnięcie okiem.
- Nie mam pamiętnika!!!!!!- cedzę przez zęby ledwie dając radę trzymać emocje na wodzy. - Ale czy ty nie miałeś na imię jakoś inaczej? Hmmm coś na "L" chyba....chociaż możliwe, że coś pomyliłam.
- Widzimy się dopiero drugi raz. I jeszcze ci się nie przedstawiałem - marszczy brwi w bardzo zabawny sposób.
- Jak to!? Przecież w szatni jeszcze się widzieliśmy! - teraz to ja naprawdę nic nie rozumiem!
- Wcale nie! O czym ty mówisz!? Zaraz! Ty musiałaś spotkać Lewisa! - uderza się otwartą dłonią w czoło, przez co słychać nieprzyjemny plask.
- Tak! To było to imię!
- To mój brat bliźniak...- mówi zniechęcony.
- Tak! Jesteście masakrycznie podobni. Tylko lepiej się ubierasz i  nie masz tak koszmarnie wyżelowanej fryzury no i kolczyk w wardze - bardzo pociągający zresztą....Nie powiedziałam tego na głos, prawda? Tylko tak myślę...głośno?
- No oczywiście, że lepiej wyglądam! I w ogóle wszystko robię lepiej. Ale muszę już spadać. Widzimy się jutro! Nara - macha mi nonszalancko ręką i oddala się w zupełnie innym kierunku. Kłamca. Mówił, że idziemy w tą samą stronę. Chyba, że ma zamiar szukać wczorajszego dnia między krzakami w parku...A kto go tam wie?
  Dochodzę do mojej kamienicy i wspinam się po schodach.  Mieszkamy na parterze. Gdy tylko wchodzę do mieszkania, czuję znajomy i tak przyjemny zapach. Tosty! Moja miłość. Odurzona cudowną wonią zrzucam buty w przedpokoju, w pośpiechu odkładam kurtkę i wbiegam do kuchni.
- Jesteś wreszcie! Jak było? Musisz nam wszystko dokładnie opowiedzieć! - mama z entuzjazmem przytula mnie w progu, a tata mruga porozumiewawczo. Mama jest bardzo emocjonalna. Pewnie się martwiła znając życie.
 Gdy w końca udało mi się wszystko dokładnie opowiedzieć między napychaniem sobie buzi tostami i kiedy Henry dał mi spokój po rozegraniu trzech partyjek w warcaby, dałam radę pójść do swojego pokoju.
Rzucam się na łóżko, ale coś wyjątkowo boleśnie wbija mi się w plecy. No tak, zostawiłam tu książkę, którą ostatnio czytałam. 
 Masując plecy, siadam przy biurku, a nogi układam na blacie. Zostawiłam tam ostatni rysunek. Teraz zupełnie przestał mi się podobać. Łuski mają nie do końca realistyczny połysk, a sierść tygrysa nie jest idealnie odwzorowana. Narasta we mnie frustracja. Dlaczego ten cholerny obrazek nie jest perfekcyjny?!?! To wszystko bez sensu!
 Staję przed lustrem i patrzę na siebie. Kiedy spoglądam na prawe ucho przypomina mi się  jak bardzo rodzice byli źli za tę agrafkę. Afera, że ohoho! Ale mnie się podoba, a jak na mnie patrzyli w szkole. Największy kujon z agrafką sterczącą w uchu?! Sensacja miesiąca...
 Idę wziąć prysznic i przebieram się w piżamę, jeszcze zanim położę się spać, wyglądam przez okno. Czy mi się tylko zdaje czy ktoś ubrany na czarno stoi przy murze kamienicy na przeciwko. Ciekawe co tam robi? Może czeka na kochankę, która ucieka z domu każdej nocy od męża, który jest alkoholikiem i cały czas ją leje, albo jest tajnym agentem rządowym, który właśnie znalazł szajkę przestępców, którzy w piwnicy produkują fałszywe pieniądze i rozprowadzają je na skalę światową, albo szuka ciebie podpowiada mi podświadomość. Nie,  na pewno nie. Niby po co? Spokojnie kładę się do łóżka i od razu jak zwykle zasypiam.
 Budzą mnie nieznośne promienie Słońca, które chamsko wdzierają się do mojego pokoju, przez co od razu gdy otwieram oczy kicham. Uhh nie cierpię lata!
- Cass! Wstawaj, masz warsztaty plastyczne! Spóźnisz się! - słyszę krzyk mamy z korytarza.
 Zupełnie zapomniałam, w pośpiechu wyszarpują ubrania z szafy i biegnę do łazienki. Przejeżdżam po włosach szczotką, myję zęby, twarz, ubieram się i trochę wolniej nakładam  tusz do rzęs i czerwoną szminkę. Dobrze, że wczoraj naszykowałam sobie torbę z przyborami. W pośpiechu ją chwytam biorę buty i w samych skarpetkach wparowuję wprost do samochodu Taty. Rano i tak nigdy nie jestem głodna, więc brak śniadania jakoś specjalnie mi nie doskwiera. Dopiero w samochodzie zakładam bordowe conversy i z ulgą, że zdążyłam biorę kilka głębokich wdechów.
- Pierwszy raz widziałem, jak spieszysz się rano! Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? - gdy czekamy na czerwonym świetle Tata udaje, że sprawdza mi temperaturę, a moje czoło, aż "parzy" jego rękę.
- Po prostu bardzo mi zależy na tych warsztatach - sapię wciąż zmęczona.
- Oj córcia. Wiesz co będziecie rysować?
- Nie, nie wiem. Nie było napisane w broszurze. Oby coś ciekawego, np. coś związanego z fantastyką! - przy ostatnim słowie aż podskakuję z radości, byłoby świetnie gdyby dali nam właśnie taki temat!
 Całuję Tatę na pożegnanie i wchodzę da Galerii Sztuki, gdzie mają się odbyć warsztaty. Na jednej z bordowych kanap dostrzegam Flynna.
- Cześć! Nie wiedziałam, że rysujesz? - przybijamy piątkę na przywitanie.
- Nie! No co ty! Kompletnie nie potrafię rysować! I bardzo przeszkadzałby mi w tym fakt, że jestem daltonistą -mruga porozumiewawczo.
- Masz stwierdzoną wadę wzroku czy tak sobie gadasz? - pytam, bo nie jestem pewna czy nie żartuje.
- Wada. Chodzę do okulisty co dwa miesiące. Jak poszedłem do szkoły, to nauczycielka zauważyła, że nie rozróżniam kolorów. Po części dlatego ubieram się na czarno, nie boję się, że będę wyglądał jak klaun! - uśmiecha czarująco i wzrusza ramionami.
- Bardzo mi przykro. Świat ma tyle pięknych barw, kolorów, a ty nie możesz tego zobaczyć...To straszne.
- Mówił ci ktoś, że nie umiesz podnosić na duchu?
- Ciągle to słyszę, ale co ja poradzę?
- Muszę już iść. O której kończysz warsztaty?
- O piętnastej.
- To widzimy się tu? Przejdziemy się trochę,a potem - nachyla mi się do ucha - pójdziemy szukać skarbów w tajemniczym lesie?
- Jasne, pewnie. To do zobaczenia! - macham mu na pożegnanie i idę do sali, w której mają odbyć się zajęcia. W środku jednak nikogo nie ma. Jedynie woźny zamiata podłogę.
- Przepraszam Pana, czy to nie tu miały się odbywać warsztaty plastyczne?
- Odwołano je. Malarz stwierdził, że chce namalować misie koala - staruszek, opiera się na miotle.
-  Nie mógł w takim razie namalować ich po zajęciach?
- Wsiadł w samolot i teraz leci do Australii - woźny traci zainteresowanie moją osobą.
 No trudno, dobrze chociaż, że nie było odpłatności z góry, bo chyba nie odzyskałabym pieniędzy gdyby było inaczej... Zniechęcona całą sytuację mówię woźnemu "do widzenia" i wychodzę. I co ja mam teraz ze sobą zrobić? Może pójdę do biblioteki?
 W przejściu natykam się oczywiście na Flynna.
- Czy ty mnie śledzisz? - wyrywa mi się zanim zdążę się powstrzymać.
- Tylko trochę - uśmiecha się w tej swój flirciarski sposób. - Byłem obejrzeć wystawę. Już skończyłaś bazgranie?
- Nawet nie zaczęłam. Prowadzący wyjechał. Może pójdziemy gdzieś teraz?
- Z tobą zawsze!
 Dwie godziny włóczymy się bez celu po mieście. Dowiedziałam się, że Flynn gra na perkusji i ma nawet zespół. Grają punk rock oczywiście.
- Mamy jeszcze dużo czasu. Pokażę ci jedno miejsce. Lubię tam przychodzić.
- No dobra.
Mój nowy znajomy, prowadzi mnie przez boczne uliczki miasta, aż w końcu lądujemy w parku. Siadamy pod rozłożystą wierzbą.
- Ładnie tu, ale nie bardzo wiem co można w takim miejscu robić? - Flynn wygląda na szczerze zdziwionego.
- Nie wystarczy ci samo przebywanie tu?
- Po prostu siedzisz i gapisz się na ludzi? - nadal nie rozumiem. To nudne moim zdaniem, gdybym chociaż miała książkę, albo szkicownik, może wtedy.
- Przychodzę tu z bratem i z jego kumplami. Wtedy jest fajnie. - uśmiecha się gdy to mówi.
- W takich miejscach wolę być sama - odpowiadam cicho.
- Sama, sama. Nie rozumiem cię. Myślałem, że jesteś inna! - rozzłoszczony wstaje z miejsca.
- Przykro mi, że nie spełniłam twoich oczekiwań. Uwierz nie pozbieram się po tym! - wymownie przewracam oczami. - A czego oczekiwałeś, co?
- Myślałem, że w końcu powiesz coś o sobie, dostrzeżesz magię tego miejsca! Ale ty jesteś pusta! Jesteś jak książka z piękną i intrygującą okładką i wiem, że w środku jest wyjątkowa zawartość. Szkoda tylko, że tej książki nie da się otworzyć!
- Mam gdzieś twoje zdanie!
- Jesteś  jak wszyscy! Wy wszyscy macie mnie gdzieś! Jesteś okropna. Nie rozumiem jak można być takim człowiekiem?! - wymachuje rękoma i krzyczy naprawdę głośno.
- Idź rzuć się z mostu jak masz taki problem! - parskam i odchodzę. - Nie mam czasu na zniżanie się do twojego poziomu. Nara! - macham ręką w nieokreślonym kierunku.
Kiedy jestem już w bardziej zaludnionej części miasta, od razu kieruję się do baru mlecznego, pod którym odbywa się konkurs.
 Jest tam dużo więcej osób niż wczoraj. Ciekawe kiedy Brie przyjdzie. Zostało tylko pół godziny, do siedemnastej. Siadam na moim ulubionym stołku przy barze, na przeciwko wejścia i zamawiam ten sam co zwykle koktajl.
Z zewnątrz do baru wpada jakiś mężczyzna. Ma wypieki na twarzy i jest czymś bardzo podekscytowany:
- Dzwońcie na pogotowie, policję, straż! Cokolwiek, byle szybko. Jakiś chłopak chce popełnić samobójstwo! Szybko!
Razem z innymi ludźmi wypadam na zewnątrz. Faktycznie, na dachu najbliższego bloku stoi chłopak. I ja wiem kto to jest. I to moja wina! Nie pomyślałam, że on naprawdę zechce skoczyć.
- To dla ciebie Cassandra! Dla was wszystkich będzie lepiej jeśli umrę - rozlega się krzyk Flynna.
 Dobrze, że ci ludzie nie wiedzą, że to o mnie chodzi, ale i tak robię się czerwona ze wstydu. To ja do tego doprowadziłam!
 Przedzieram się przez tłum, by dotrzeć jak najbliżej budynku.
- Złaź natychmiast! Zrobię co zechcesz, ale zejdź i to schodami jak normalny człowiek! - wydzieram się najgłośniej jak potrafię, zadzierając głowę wysoko do góry.
- Za późno Cassy, ale nie martw się to nie Twoja wina! A przynajmniej nie do końca....Nikomu nie jestem potrzebny! Moi rodzice chyba po miesiącu zauważyliby, że zginąłem - z jego ust wydobywa się histeryczny śmiech.
- Powiedz czego oczekujesz a zrobię to! Tylko powiedz do cholery! I nawet nie próbuj skakać! - odkrzykuję w odpowiedzi. Kątem oku widzę staruszkę, która siedzi na balkonie z kubkiem kawy w ręce i przygląda się całej sytuacji jakby właśnie oglądała serial.
- Już nic nie można zrobić! Za późno! - on sam chyba tak naprawdę nie chce skakać. Woli robić widowisko.
- Czy ty po prostu nie robisz wokół siebie dużo szumu? - po moich słowach słychać nadjeżdżający radiowóz, straż pożarną i ambulans.
- A nawet jeśli to co?!
- Co ty próbujesz osiągnąć?! W co ty pogrywasz Flynn?
- Ja po prostu chciałbym mieć kogoś bliskiego. - mówi ciszej, ale mimo wszystko udaje mi się go usłyszeć.
- Jeśli zejdziesz i przestaniesz się wydurniać to zyskasz kogoś bliskiego!
- Kogo?!
- Mnie na przykład! Będę twoją przyjaciółką! Przyjdę na każdy twój koncert i w ogóle będziemy się świetnie razem bawić! Obiecuję! -  chyba w końcu coś do niego trafiło. Po dźwiękach syren wnioskuję, że policja zaraz tu będzie.
- D-d-d-d-obra! - poddaje się i wraca na środek dachu, gdzie są schodki, którymi tam wlazł. Na parę minut pełnych oczekiwania znika w głębi budynku. Po chwili wyłania się przed tłumem. - Nie zabiłem się drodzy państwo, a wszystko dzięki mojej wspaniałej Cassy! - wyrywa mnie z tłumu, który zaczyna klaskać i wiwatować.
- Było dać mu się zabić - mamroczę gdy nieoczekiwanie bierze mnie w ramiona. Z miną wyrażającą głębokie zniechęcenie odsuwam się od niego na dobry metr. - Jeśli chcesz się ze mną przyjaźnić to bez takich!
- W takim razie zapraszam cię na koktajl! - entuzjastycznie wymachuje rękoma. Nie wiedziałam, że on aż tak potrzebuje przyjaciół?!
- No ok - wchodzę zanim do baru.
 Spokojnie pijemy napoje, aż w końcu przychodzi ten czas i schodzimy razem do piwnicy.
- Nastolatki. Raz się widzieli w środku lasu i już  szaleją na swoim punkcie! - gruby facet zza biurka mamrocze do siebie łypiąc co jakiś czas jednym ze swych świńskich oczek.
- Wcale nie jesteśmy...- nie udaje mi się dokończyć bo Flynn wciąga mnie do następnego pomieszczenia.
- Idę jeszcze do łazienki. Zobaczymy się po zadaniu?
- Tak, jasne - odpowiadam i siadam na jednej z ławek ułożonych pod ścianą.- Brie! Dobrze, że jesteś!
- Tak. - odpowiada przybita ocierając ukradkiem łzę spod oka.
- Coś się stało?!
- Nie, nie. - podchodzi do szafki i wyjmuje kulkę. - Zajmijmy się zadaniem.
- Jeśli nie chcesz  mówić to nie mów. Ale rozwiązałam zagadkę! -  wykrzykuję entuzjastycznie. Nachylam się do jej ucha i szepczę -  Legenda o baobabie, którego sok daje wieczną młodość to wcale nie czyjś wymysł. A przynajmniej nie w całości. I to właśnie jest rozwiązanie zagadki. Ten sok mamy zdobyć! Przecież Selenu żyją dłużej! Jestem genialna, nieprawdaż?


*Teksty Brie i Romy są autorstwa Cameleon


13 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podoba ten wpis. Osobowość Cass jest naprawdę niecodzienna, ale właśnie dzięki temu tak chętnie czyta się Twoje opowiadanie. Myślałam, że Flynn ją pocałuje, ale jednak nie. Jestem ciekawa, czego ten koleś od niej oczekuje. Podejrzewam, że choć przez chwilę będą razem. Szkoda, że te warsztaty zostały odwołane, bo dziewczyna ma chyba naprawdę wielki talent. Chciałabym przeczytać, jak opisujesz jej sen. I jak szukają soku młodości, oczywiście :) Życzę natchnienia!
    Cometa

    OdpowiedzUsuń
  2. "Dochodzę do mojej kamienicy i wspinam się po schodach. Mieszkamy na parterze." Nie rozumiem tylko tego jednego zdania. Mieszkają na parterze, ale mimo to wspina się po schodach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wyjaśniam. W blokach w których bywałem było tak że na taki jakby parter trzeba było przejśç kilka schodów i bardzo dziękuję za motywujący komentarz =D

      Usuń
    2. Aaaaa dobrze, że mi wyjaśniłaś, bo nigdy nie byłam w kamienicy ;) Napisałam samą prawdę ;)
      Cometa

      Usuń
  3. Cass jest po prostu bezbłędna XD uwielbiam ją. Teraz juz nie wiem, którą bardziej lubię Brie czy Cass.
    Ehhh... Ci faceci... A dentysta najlepszy XD.
    Nie wiem jak mam to skomentować. Mistrzostwo Świata Wagi Ciężkiej.
    Czy tylko ja na miejscu Cassandry wbieglabym na górę, a na miejscu wypluwała płuca i przeklinala swoją głupotę? Ciekawe jak wysoki był ten budynek skoro ją słyszał. Jest to możliwe do trzeciego piętra czyli i tak musiałby mieć szczęście, żeby się zabić. A przy pecha Flynna...
    Cass nie zdziwił stan Brie? Czy ona jest tak ślepa, głupia czy egoistyczna? Albo to ja jestem nienormalna. A to już szybciej.
    Pozdrawiam, ściskam, całuje i mnóóóstwa weny dla was obu życzę.
    PS przepraszam za niski poziom tego komentarza i jego głupotę, co pokazuje mój brak dojrzałości. O i na tym chyba zakończę żeby się bardziej nie kompromitować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nawet byś mnie lubiła w prawdziwym życiu skoro lubisz Cass.
      Jakby Ci to wyjaśnić to po tylu latach przyjaźni z Cameleon wiem, że strasznie ciężko byłoby się dowiedzieć o co biega i z Brie tak samo, więc jestem zdania że każdy musi sobie radzić sam ze swoimi problemami...
      Wiesz już którą lubisz bardziej?
      Wcale nie cierpisz na brak dojrzałości! Ni wiem w jakim wieku jesteś, ale po Twoich komentarzach i stylu pisania nie widzę, żebyś na coś takiego cierpiała! A jak myślisz ile ja moge mieć hipotetycznie lat?
      ~MrocznaKosiarka

      Usuń
    2. Z moimi doświadczeniami to mogę strzelać ze 15, ponieważ mam wrażenie, że 17 więc odejmuje dwa bo o tyle się ostatnio pomyliłam . Zgadłam? Ja mam zdecydowanie za dużo, zazwyczaj ludzie dają mi o 5 mniej niż w rzeczywistości mam.
      Jestem dziecinna i tyle w temacie. :P

      Usuń
  4. Odrobinę za mało akcji jak na mój gust w tym rozdziale ale nie powiem,że jest nudny.Może to dlatego,że nastawiłam się na w miarę spokojną noc(w końcu to Cass a nie Briana,poza tym ma w normalną rodzinę i dobre z nią stosunki) i rozwiązywanie następnej zagadki...
    Akcja z Lewisem i Flynnem na pierwszy rzut oka wydała mi się nudnawa ale po drugim przeczytaniu dopiero dostrzegłam szczegóły, które dodały jej smaczku.Tych chłopaków będę nazywać chyba Irytującymi Bliźniakami(dla odróżnienia od Freda i Georga Weasley'a z HP) a rozróżniać ich będę na Mniej i Bardziej irytującego.Bardziej-Lewis mnie samą zirytował-wali kiepskie teksty widząc,że nie skutkują(nie interesują dziewczyny) i nawet mu ani się śni by przestać.Lub może tego nie dostrzega albo pokłada wielką wiarę w swój urok osobisty(oprócz swej ogromnej wiary w siebie!).Mniej-Flynn wygląda na tak samo aroganckiego jak braciszek,jednak w przeciwieństwie do niego potrafi zaintrygować...Wszystko byłoby proste i zrozumiałe gdyby tylko nie odstawił świra pod koniec rozmowy z Cass i pod koniec tego rozdziału(czyżby czuł się niezrozumiany i niedowartościowany pod względem kontaktów z innymi a kompleksy przysłaniał arogancją?).Co on oczekiwał,wierzył,że Cass otworzy się przed nim po tak krótkiej znajomości?Myślę,że ona albo nie zwraca uwagi na takie rzeczy albo czuje ,,magię'' tego miejsca ale dla niej jest ono odpowiednie dla odstresowania się,kontemplacji a nie spotkań z kolegami.
    Czemu się na nią uwziął?Myślę,że ponieważ ona nie jest ubrana jak inne dziewczyny,akurat siedziała sama to łatwiej do takiej zagadać oraz,że podczas rozmowy go nie zignorowała i nie przepędziła.Powinna się chyba domyślić,że można wyróżniać także na plus i z tego powodu zwracają na nią uwagę choć jeśli z powodu bycia sobą była długo odrzucana przez rówieśników to może tego nie dostrzegać.
    Tylko czemu ona się wdawała w dyskusje?Przecież wtedy wcześniej przepędziła tamtego chłopaka a teraz sobie nie poradziła?Wiedziała pewnie doskonale,że z takimi jak on nie należy wdawać się w dyskusje i w emocje a jeśli nie można krótko i konkretnie to zignorować lub powtarzać swoje jak zdarta płyta i ma w tym zapewne duże doświadczenie(wiem,że jest outsajderką w szkolę ale także dobrą uczennicą więc pewnie nad nią wisieli często różni lenie i ci co by do niej normalnie nigdy nie zagadali by dała im odpisać a ja to zapewne mogło irytować).Na jej miejscu to ja bym go olała na początku i nawet na końcu( choć to chyba świadczy o moim braku podejścia i zrozumienia do ludzi ale słyszałam,że wszystkie te śmierci z przedawkowania i innych nierozsądnych i głupich rzeczy to przykład działającej selekcji darwinowskiej).
    Miło jest czytać o rodzinie Cass.
    Czy dobrze zapamiętałam,że te stroje się wybierało?Jeśli tak to ci różowi to niezła(w końcu wrócili trzeci) i oryginalna drużyna.
    Ten chłopak pod oknem to był Flynn?Pasowałby pod względem ubrania.Mi się skojarzył o dziwo najpierw z Nigelem(ale ten pewnie teraz jest razem z Brianą i udziela jej psychicznego wsparcia).
    Briana podłamana...Nie dziwię jej się,ostatnio spadło na nią wiele rzeczy;dobrze,że Cass już rozwiązała zagadkę,będzie dziewczynom trochę łatwiej.
    Pozdrawiam,weny i wolnego czasu życzę!
    Anonimowa 2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnaś być psychologiem! Nikt nie potrafi streścić charakteru tak jak Ty!

      Usuń
  5. O lolu! Cass jest genialna! Tak, tylko tyle potrafię powiedzieć...
    Cass powinna była wyciągnąć o co się stało Brie. To po prostu nie logiczne że nie interesuje się tym za bardzo. Tylko jakoś delikatnie. Ale mam nadzieję że to zrobi.
    Nie mogę się doczekać drugiej zagadki!
    Pozdrawiam
    - Izi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O i jeszcze jedna rzecz! Nie toleruję Flynna! Po prostu nie! On jest niefajny!

      Usuń
    2. Widzę, że wszyscy są zdziwieni, że Cass nie przejmuje się losem Brie, ale to dlatego, że ona jest zdania, iż każdy powinie radzić sobie sam z własnymi problemami i ja tez nie toleruję Flynna, mam na niego uczulenie ;)
      Do napisania, bo muszę jeszcze skomentować Twój rozdział :)
      ~MrocznaKosiarka

      Usuń