poniedziałek, 31 października 2016

Papierowe samolociki na fali zwycięstwa


Cassandra Tenebris - "Rozdział I, część IV"

 Minęło tak dużo czasu. Ale czas nie leczy ran. On tylko sprawia, że inni o twoich ranach zapominają. A z czasem zapominasz i ty, ale wspomnienia wracają. Najczęściej wtedy kiedy mogą zadać ci największy ból. Od Wielkiej Bitwy minęły dwa lata i pół roku, ale pamiętam ten dzień lepiej niż bym tego chciała, a na chwilę obecną jedyne czego chcę to zapomnieć.
 Chociaż w teorii byłam po stronie Vincenta, pozwolono mi wrócić do Akademii, a całe moje zachowanie zrzucono na barki ogromnej traumy jaką przeszłam. Nikt w szkole nie czynił mi wyrzutów, ale te spojrzenia pełne litości i współczucie z początku doprowadzały mnie do szału. Zaczęłam się izolować i dopuszczałam do siebie tylko Rodricka i Novą, no może jeszcze Łukę...a przynajmniej z początku, bo nie okazał się zbytnim wsparciem.
 Rodzina wspierała mnie jak tylko mogła, ale oni nie potrafili zrozumieć. Nie winię ich za to. Posłali mnie do najlepszego psychologa w Chicago, ale ja nie chciałam się uzewnętrzniać przed człowiekiem, który nie miał pojęcia o Selenach, a tym samym w żaden sposób nie mógł zrozumieć złożoności całej sytuacji. Przestałam chodzić na sesje po miesiącu. I tak nie wnosiły do mojego życia nic poza bezustannym zirytowaniem. Cała trzecia klasa, była okropna, a każde ćwiczenia z mocy przypominały mi tamte wydarzenia.  Do lasu przestałam wchodzić. Nie zbliżam się nawet do linii drzew. Nie chcę tam chodzić. Za każdym razem kiedy przyjeżdżam lub odjeżdżam z Akademii zasuwam w Renibusie zasłony. Nie mogę znieść tego miejsca. Podczas trzeciego roku całkowicie poświęciłam się nauce. To była jedyna rzecz, która dawała mi ukojenie.
 Na szczęście po wakacjach, kiedy na dwa miesiące całkowicie się od tego odcięłam wszystko wróciło w miarę do normy. Czwarty rok upłynął raczej spokojnie - zaczęłam się więcej odzywać, nie unikałam już towarzyskich spotkań, a nawet zaczęłam więcej przebywać w pokoju gier i zabaw po raz kolejny ogrywając jakiegoś nieszczęśliwca na automatach. W tym dalej jestem najlepsza.
Jednak bez Rodricka to nie było to samo (skończył naukę w Akademii, kiedy ja ukończyłam  trzecią klasę). Przyjaźniliśmy się w zasadzie od początku, on zawsze był przy mnie. Zarówno wtedy kiedy go potrzebowałam jak i wtedy kiedy po prostu dobrze się razem bawiliśmy. Na zakończeniu roku kiedy odchodził, ledwie udało mi się powstrzymać łzy. Mój najlepszy przyjaciel znikał, a jedynym pocieszeniem było to, że nie wyprowadzał się z Chicago i dalej widujemy się przynajmniej dwa razy w miesiącu. Jednak kiedy nie mogę patrzeć jak ogrywa wszystkich w kosza (wzrost robi swoje) i nie mogę ogrywać go na automatach jest mi trochę smutno. Raz nawet kiedy miałam wyjątkowo kiepski dzień, bo cały czas dręczyły mnie wspomnienia związane z Vincentem, podniósł mnie i posadził na koszu do koszykówki . Z takiej perspektywy było znacznie wyżej.... Śmialiśmy się z tego dobre pół dnia, bo dopiero po pół godzinie raczył mnie stamtąd ściągnąć. Przez cały czas śmiał się ze mnie na dole, a ja próbowałam trafić w niego śnieżkami (był środek grudnia), a że na koszu zalegało sporo śniegu, miałam dużo amunicji. Jednak nawet pomimo braku Rodricka, to czwarta klasa była znacznie weselsza od poprzedniej. W dużej mierze zawdzięczam to wakacjom, które dały mi nowe podejście i zamknęły jakiś rozdział pomiędzy trzecim, a czwartym rokiem nauki. Trzy tygodnie spędziłam z rodziną w Kanadzie, potem wszyscy pojechaliśmy do Czech, a stamtąd już sama udałam się pociągiem do rodziny Rodricka do Polski (on zawsze spędza tam całe wakacje) na kilka dni, a do Chicago wróciłam dopiero na tydzień przed rozpoczęciem nauki w Akademii.   Za duże osiągnięcie w czwartej klasie uważam to, że zostałam Uczennicą Roku, a także dostałam się na kurs dla zaawansowanych z mocy w ostatniej klasie.
 Z początkiem piątego roku postanowiłam całkowicie skupić się na nauce by zdać egzamin z mocy celująco. Na szczęście nieprzespane noce i multum wiedzy do przyswojenia skończyło się już na początku marca. Potem mając naprawdę dobre wyniki (tak, tak same szóstki) mogłam odetchnąć z ulgą. I tak rozpoczęła się chyba moja ulubiona część nauki w Akademii. Ze względu na to, że było już po testach, lekcje mieliśmy skrócone do minimum, a sprawdzianów czy kartkówek nie było wcale. Robiliśmy jedynie projekty w grupach. Nova była przeszczęśliwa, że dostała czwórkę z egzaminu, co zważywszy na to jak bardzo wystrzegała się nauki było sporym osiągnięciem. Ja była zadowolona z szóstki, ona z czwórki i wszyscy szczęśliwi! Jedynie z wf miałam piątkę, ale jak na mnie to naprawdę dużo. Z wf  to Nova jest zdecydowanie lepsza. Z tego co wynika z jej ostatnich planów, jeżeli nie zostanie światowej sprawy raperką, chce iść na AWF. Myślę, że druga opcja jest znacznie bardziej prawdopodobna. Ja z kolei dzięki dobrym ocenom i certyfikatowi, że ukończyłam tak prestiżową szkołę jak Akademia Selenów, wysłałam papiery na Harvard i najbardziej niesamowite jest to, że się dostałam! Czyż życie mogłoby być piękniejsze? Rodzice są dumni, Henry potajemnie planuje przejąć mój pokój, a ja jestem wreszcie szczęśliwa i spokojna.
 - Cassandra Tenebris największy kujon jakiego widziała ta planeta - sarkastyczny głos wyrwał mnie z rozmyślań.
- Łuka Ivanowich największy dureń jakiego spotkałam - uśmiechnęłam się uroczo i spróbowałam go wyminąć.
 Obeszłam regały i wyszłam z biblioteki. Nie mam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Spieszyłam się na zajęcia, a musiałam wziąć z akademika jeszcze kilka rzeczy. Piątoklasiści, kiedy są już po testach i jak twierdzi Roma mają "nadmiar" wolnego czasu (bo po co nam odpoczynek, prawda?) zawsze asystują swoim nauczycielom prowadzącym (tym, którzy szkolili nas w zakresie mocy) przy nauczaniu młodszych klas. Ja pomagam na zajęciach z obecną trzecią. Widać, że te dzieciaki nie pałają miłością do literatury... Jeden strasznie się na mnie uwziął i cały czas dostaję od niego papierowe samolociki. I chociaż z uporem wypisuję mu upomnienia on nie przestaje! Strasznie irytujące, ale to jedyny zabawny element tych lekcji. Jako umysł ścisły, sama też nie wielbię jakoś specjalnie literatury, zważywszy na to, że już te wiersze przerabiałam. Jednak  profesor Bor nawet po tylu latach, zdaje się je uwielbiać. Jednak dzisiaj po raz pierwszy mam sama poprowadzić lekcję (Odinson dostał silnego uczulenia na pyłki i obecnie nie jest w stanie prowadzić lekcji). Trochę się z tego powodu stresuję, bo nie wiem czy ktokolwiek będzie mnie słuchał i czy zapanuję nad tą gromadką. Akurat tak się złożyło, że tutaj wszyscy muszą uczęszczać na zajęcia, bo nikt nie skończył edukacji w normalnej szkole. Do tego klasa jest dość liczna - 16 osób. Jak na złość wszyscy przeszli próbę. Roma była wtedy chyba tak zaabsorbowana Vincentem, że nie miała czasu na wymyślanie zagadek i wszyscy przeszli. Suuuper.
 Wchodząc do głównego budynku zauważyłam Łukę czekającego przy schodach.
- Musisz wreszcie ze mną porozmawiać. To milczenie nie może się ciągnąć w nieskończoność - zaczął wręcz błagalnym tonem.
- Nie jestem ci nic winna. Zostawiłeś mnie wtedy kiedy najbardziej cię potrzebowałam!
- To był błąd wiem, ale ja sam nie do końca potrafiłem sobie z tym poradzić. Vincent, bitwa, to wszystko, to było dla mnie za wiele.
- I znalazłeś pocieszenie w alkoholu, tak? To jeszcze potrafiłabym przeboleć, ale Tris?! - wspomnienia odżyły we mnie ze zdwojoną mocą. Jeszcze w trzeciej klasie, kiedy czułam się szczególnie źle i nie chciałam wtedy z nikim rozmawiać wyszłam wieczorem na spacer. Zauważyłam wtedy Łukę obściskującego się z Tris. To był cios. Najpierw się mną bawił, a kiedy wszystko mi się posypało pocieszał się z inną. Wtedy zaczęłam go nienawidzić. Odtąd odzywałam się do niego tylko na lekcjach (Dolly zrezygnowała z posady, bo stwierdziła, że chce każdą chwilę spędzać z synkiem, na którego punkcie oszalała).
- To mógł być ktokolwiek, a ona się akurat napatoczyła - próbowała się tłumaczyć, ale był na przegranej pozycji.
- Ktokolwiek, tak, czyli np. Roma również?
- Chyba nie byłem, aż tak pijany - uśmiechnął się, pewnie myśląc, że skoro żartuję to już jestem bliższa wybaczenia mu.
- Może tak, a może nie. Nie wiem, a teraz przepuść mnie mam zajęcia. - po raz kolejny tego dnia, zostawiłam go. Nie chciałam wybaczyć, choć minęły już dwa lata, ale wspomnienie było wciąż żywe.
 Jeszcze gdyby to była jednorazowa sytuacja, ale to powtarzało się pół roku i zawsze dziwnym trafem akurat byłam tego świadkiem. Dopiero pod koniec trzeciej klasy przestałam się tym przejmować, ale po raz pierwszy próbował mnie przeprosić jeszcze trzy miesiące później. Wcześniej chyba nie zauważał problemu. 


2 komentarze:

  1. Tytuł to aluzja do tego rozrabiającego na lekcji chłopaka- nudzi mu się czy też próbuje zwrócić uwagę Cassy na siebie? Dostać samolocikiem to jeszcze nie najgorzej, mógł przecież jeszcze strzelać kulkami z papieru z długopisa(papier przed zgnieceniem był też często obśliniany... to była ochyda!). Najgorzej to było jak strzelano z gumki recepturki- oberwanie z bliska było nieprzyjemne i bolało...Na szczęście moi jakże dojrzali koledzy z klasy częściej zajmowali się w ten sposób sobą niż resztą osób.
    Obrazek to aluzja do Łuki, który usiłuje się dogadać z Cassy? Nie dziwię się jej, że nie chce go widzieć- zaczynała na niego lecieć, była w ciężkiej sytuacji i ten starał się jej pomóc a później przestał, zaczął pić i zobaczyła go obściskującego się z Tris.Powiedzenie Cassy, że to dla niego było za wiele... mogło być ale ona również wiele przeszła i wycierpiała i pewnie ten jego argument jeszcze bardziej ją odstraszył. Tris miała zdaje się neutralny stosunek do Cassy- jakiś czas się ze sobą kolegowały, potem chyba przestały i żyły osobno obok siebie, według mnie Hyena nie miała powodów by dołować Cassy(no chyba , że uległa wrodzonej wredności-o ile dobrze zapamiętałam z opisów jaka ona jest; Cassy zobaczyła ich pewnie przypadkiem). Zrobienie jej czegoś takiego było jak kopanie leżącego - Hyenie naprawdę sprawiłoby to przyjemność, według mnie wyszło to przypadkiem - Tris nie pasuje na osobę, która tak po prostu da się obściskiwać, czyżby jej też podobał się Ivanowich?
    Nie spodziewałam się aż tak długiego przeskoku czasowego- Seleni potrzebowali czasu by odetchnąć i wzmocnić się po wykończeniu Vincenta(nie wiadomo co zrobili Iryci po zwycięstwie nad Exorcistem)kolejne potencjalne kłopoty by ich wykończyły, czasu potrzebowała też Cassy by dojść do siebie po tym co przeszła ale aż 2 i pół roku?Cieszę się, że jej życie wróciło do normy i przyszłość wygląda pozytywnie(choć wszystko może się skomplikować).
    Czemu Cassy krzyczała kiedy zabito Vincenta? Przez to, że w jej organizmie znajdowało się dużo Vincentowego kisielu przez co przeszła jego istotą i kiedy on umierał umierała jego część w Cassy i to ją tak bolało?
    Pozdrawiam, weny i wolnego czasu życzę!
    Anonimowa 2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak dokładnie, tytuł to aluzja do chłopaka, który robi samolociki z papieru, a dlaczego je robi dowiecie się już niedługo. Obrazek jest wciąż nawiązaniem do paper-mana, że tak go nazwę ;)
      Łuka jest delikatnie mówiąc mało stabilny emocjonalnie i poprzez picie ucieka od problemów. Sam nie potrafił sobie poradzić z tym wszystkim, a co dopiero wspierać Cassandrę w jakikolwiek sposób. Tris faktycznie miała do Cass raczej neutralny stosunek, ale że Łuka brzydki nie jest to nie pogardziła tym,że chwilowo zwrócił na nią uwagę, a dla niego mogła to być w tamtej chwili właściwie każda dziewczyna...
      Przeskok duży, to prawda, a zarówno Seleni jak i Cassy pozbierali się już po tamtych wydarzeniach i wszystko wróciło w miarę do normy.
      Tak, dlatego krzyczała, przez jego kisiel była między nimi swojego rodzaju więź i chodź Cass bała się Vinc'a to przez to boleśnie odczuła jego śmierć.
      Dziękuję =D
      ~MrocznaKosiarka

      Usuń