Cassandra - "Rozdział IX, część I"
Ale ze mnie idiotka! Jak mogłam pomylić Brie ze Stone?! Ale co ja poradzę, że wylała sobie na głowę blond farbę?! Po namyśle stwierdzam, że to jednak jej wina...ja jej kazałam zmieniać kolor włosów? Nie.
Dzisiejsze zadanie nie należało do trudnych, chodziło rzecz jasna o kamienie zodiakalne. Moim jest opal. Jest to uwodniona krzemionka o zmiennej zawartości wody. Opal szlachetny należy do najcenniejszych, najdroższych kamieni szlachetnych, ale dość informacji o minerałach, najważniejsze jest to, że nigdzie nie spotkałam Vincenta. Dereck też się nie pokazał, co prawda napatoczyłam się na Levisa, ale dzisiaj nie chciało mu się ze mną gadać.
- Cassandra Tenebris! Proszę do mnie! - jeżeli woła cię Roma Renibus to znaczy, że jest źle, a czasem nawet gorzej.
- Tak, proszę pani? - podchodzę z uroczym uśmiechem.
- Czy natknęłaś się w lesie na kogoś dziwnego? - czy to jest zatroskana mina?! Co się stało z PRAWDZIWĄ Romą Renibus?
- Proszę pani, czy ja wyglądam na osobę, którą chcą przeciągnąć na swoją stronę psychopaci kochający kisiel? czy wierzy pani, że oni na prawdę urządzają w środku lasu pikniki, na które mnie zapraszają i częstują ulubionym Kisielem? Bo jeśli tak to powinna się pani szczerze zastanowić na własnym życiem. Do widzenia, a i bardzo ładny szal - macham jej ręką na pożegnanie i wybiegam z baru.
Pogoda znacznie się polepszyła. Przestało świecić słońce i zaczął padać deszcz. Zanim wrócę do domu muszę jeszcze coś załatwić - zrobić dziadkom zakupy. Takie potwornie zwykłe - ser, mleko, szynka, woda mineralna i kilka rzeczy z apteki.
Przechadzam się między sklepowymi półkami. W końcu decyduję się na ulubione produkty dziadków, bo nie chcę kupować czegoś czego nie lubią.
Postanowiłam kupić jeszcze czekoladę dla Henry'ego i moją ulubioną herbatę, zbliża się jesień, a co jest najlepsze na jesienne wieczory? Herbata rzecz jasna, najlepiej z miodem i cytryną.
Takie zwykłe czynności mocno kontrastują z tym co robią co tydzień w dziwnym lesie nad jeziorem Michigan, ale życie jest pełne kontrastów.
Jest jeszcze wcześnie i nie chce mi się wracać do domu...w tym momencie kłania się brak przyjaciół. Co ja mam ze sobą zrobić?!
- Zawsze kiedy cię spotykam jesteś sama? To przeznaczenie? - no proszę kogonmy tu mamy... mój książę z torbą wypchaną owocami i paczkami z mąką ziemniaczaną. Dereck pewnie robi zapasy dla Vincenta.
- Może po prostu żadna osoba nie wyraża zainteresowania przebywaniem w moim towarzystwie - mruczę zła, że wychodzę na totalnie aspołeczną.
- Jest również taka opcja. Może się przejdziemy, się przez Lincoln Park? - kiwam głową, choć gdyby ktoś zapytał dlaczego zgodziłam się z nim pójść, bez wahania odparłabym, że tylko i wyłącznie z desperacji. Tak naprawdę to nawet trochę go lubię, głównie dlatego, że w ogóle zwraca na mnie uwagę, co płci brzydkiej rzadko się zdarza.
- Nie spodziewałem się, że się zgodzisz, prawdę mówiąc przygotowywałem już w myślach tekst mający cię namówić na ten spacer, gdy odmówisz.
- Jak chcesz mogę odmówić, mnie jest to bez różnicy - wzruszam ramionami.
- Nie! - co za panika....
- Dobra spokojnie, nie padnij z wrażenia! Chodźmy już bo stracę dobry humor - ruszam na zewnątrz.
- To ty w ogóle kiedykolwiek masz dobry nastrój? - jego zdziwienie wydaje się całkowicie szczere. Czy ja naprawdę jestem, aż taki straszna?
- Tracę go, kiedy tylko pojawiasz się na horyzoncie.
Ale mimo wszystko poszłam z nim do tego parku, chodziliśmy moimi ulubionymi alejkami, w końcu zmęczeni usiedliśmy na ławce.
- Zagrajmy w coś! - rzuciłam bez żadnego konkretnego pomsłu.
- Co masz na myśli? Może pytanie czy wyzwanie - ten chytry uśmieszek nie wróży mojej osobie niczego dobrego, ale nie dość, że lubię wyzwania to jeszcze lubię tę grę.
- Niech Ci będzie. Zaczynaj. Chcę pytanie - kiwam głową w jego stronę.
- Skoro tak bardzo nalegasz - przypatruje mi się uważnie i udaje głębokie zamyślenie. - Jesteś wolna, zajęta, czy to skomplikowane?
- To skomplikowane, Iron Man niestety nie istnieje - udaję płacz i westchnienia pełne rozpaczy. Wydaje się być usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, a przynajmniej na takiego wygląda. - Pytanie czy Wyzwanie?
- Wyzwanie - rzuca bez zastanowienia.
- Odważnie - syczę by zbudować napięcie. - W takim razie, chcę żebyś w tej chwili wskoczył do stawu i znalazł dla mnie złotą rybkę! - ta konsternacja malująca się na jego twarzy. A ja będę sucha siedzieć na ławce i rozkoszować się jego upokorzeniem. Jednak po kilku sekundach odzyskuje rezon. Bez wahania ściąga koszulkę i wskakuje do stawu nie zważając na barierkę i tabliczkę z napisem " UWAGA!!! PIRANIE!".
Trochę się denerwuję, bo jeśli cokolwiek mu się stanie to będzie moja wina. A co jeśli te wredne rybki zniszczą jego śliczną twarz?! Podrywam się z ławki i wychylam przez barierkę.
- Dereck?! Dereck?! Odpuść sobie tą rybkę! Ja wcale jej nie chcę! - ogarnia mnie już skrajna desperacja, jak on tak długo wytrzymuje pod wodą?! To dzięki temu, że jest Selenem, prawda? - Proszę, daj sobie spokój!
Zrozpaczona rozglądam się wokoło, gdzie się podziali wszyscy ludzie? Zazwyczaj park jest pełen spacerowiczów, a jak na złość akurat teraz nikogo nie ma?! Jeszcze chwila, a sama wskoczę do tego stawu.
- Mam twoją rybkę! - nagle spod tafli wody wynurza się głowa mojego "znajomego".
- Na łeb Ci padło?! Idiota...-parskam i oddalam się pospiesznie w stronę wyjścia.
- Poczekaj! A życzenie? Strasznie ciężko było ją złapać. Musisz się pospieszyć, bo nie wytrzyma długo bez wody.
- Dawaj ją tu! - odbieram od niego rybkę, jest bardzo ładna, maleńka i nienaturalnie złocista. Życzenie to bardzo ważna sprawa. Trzeba ją dokładnie przemyśleć. "Chcę wiedzieć kim jest Vincent. Poznać jego prawdziwe oblicze".
Odczekuję kilka sekund, ale nic się nie dzieje. Wrzucam rybkę do wody, gdyż nie mam zamiaru ukrócać jej żywota.
- Nie działa. Moje życzenie się nie spełniło.
- Przykro mi. Teraz moja kolej. Pytanie czy wyzwanie?
-A co mi tam, niech będzie wyzwanie - aż samej mi ciężko uwierzyć w to co wybrałam. Zazwyczaj biorę pytanie, a raczej ZAWSZE wybieram pytanie!
- W takim razie, musisz pójść ze mną na kolację do Vincenta. Nigdy nie zabraniał mi przychodzić z osobą towarzyszącą - to się wkopałam. Już nic lepszego nie mógł wymyślić...
- Ale tylko na chwilę. Wejdę i wyjdę. A gdzie będzie to przyjęcie?
- W jego domu, a jak już tam wejdziesz na pewno będziesz chciała zostać na dłużej. Mistrz cię uwielbia - uśmiecha się tajemniczo.
- Wiesz, zostawiłeś koszulkę tam nad stawem, a co do jak to ładnie ująłeś "Mistrza" to przygotuje na tą kolację kisiel?
- Kisiel będzie i to kilka różnych rodzajów, a co do mojej koszulki, to myślałem, że nie przeszkadza ci jej brak - unosi prawą brew w drwiącym geście.
- Kiedy mamy tam pójść? - kwesti jego sześciopaku chyba lepiej już nie drążyć...
- Za godzinę - spogląda na zegarek, którego nie ma.
- CO?! Nie zdążę się przebrać! A po za tym muszę jeszcze odnieść zakupy! - godzina to stanowczo za mało, niby jak mam się przygotować w godzinę?!
- Lepiej się pospiesz, przyjdę za kwadrans szósta - macha mi na pożegnanie i znika za zakrętem. Zła na siebie biegnę do dziadków i szybko oddaję im siatki z produktami. Na szczęście mieszkamy blisko, wpadam do domu i od razu pędzę do szafy. Nie omal wpadłam do środka. Nad powodem dlaczego wychodzę pomyślę w między czasie...chociaż, rodzice są teraz na grillu razem z Henrym, jeśli wrócę przed nimi to wszystko w porządku, a jeśli nie to najwyżej powiem, że selenowe zadanie się przeciągnęło.
Szybko wciągam na siebie czarną sukienkę i zakładam moje koturny - w nich mam metr 80. Jeszcze makijaż - jak zwykle ciemny i przytłaczający i jestem gotowa. Kiedy wkładam w ucho agrafkę, dzwoni dzwonek
- Gotowa! - otwieram drzwi zamaszystym gestem.
- Świetnie, pojedziemy moim samochodem.
Rozmowa w czasie jazdy w ogóle się nie kleiła, chyba z pięć razy powtórzyłam, że ładna dziś pogoda, a on pięć razy przytaknął z takim samym entuzjazmem. Dlaczego nie odmówiłam, przecież to była tylko taka gra, nie musiałabym z nim wcale jechać.
- Muszę zawiązać ci oczy, Vincent nie chce by wszyscy wiedzieli gdzie mieszka - nie oponuję, bo wiem że to nie ma sensu, a aksamitny czarny materiał opada mi na powieki i robi się zupełnie ciemno.
Wydaje mi się, że na trochę zasnęłam, gdyż nagle otworzyłam oczy, a opaska gdzieś zniknęła. Samochód stoi w środku lasu. Przed nami wznosi się spory murowany dom. Musi być w nim masa pomieszczeń. Nagle drzwi się otwierają i wychodzi Vinc w czarnym fraku.
- Witam moich drogich gości! Cassandra jak miło, że przyszłaś! Zapraszam do środka, przygotowałem przekąski.
W środku wszędzie pełno jest zapalonych pochodni, umocowanych w ścianach. W korytarzu czuć lekki zapach stęchlizny, który gospodarz chyba próbował przytłumić drogimi perfumami. Gołe ściany pozbawione obrazów i wszelkich innych ozdób ciągnął się niemiłosiernie długo, wreszcie wchodzimy do ogromnego pokoju. W rogu ustawiono marmurowy stół, a na nim pełno kamiennych miseczek. Krzesła odstawiono pod ściany, na przeciw wejścia ustawiono stary gramofon, jeśli ktokolwiek spróbuje mnie zmusić do tańca, to normalnie nie ręczę za siebie!
- Przekąskami zajmiemy się potem. Dereck czy mógłbyś spojrzeć na moją szarlotkę - jest w piekarniku, a ja oprowadzę Cassandrę po domu, na pewno jest ciekawa. Prawda?
- Tak...chyba tak.
- Najpierw pokażę ci ogród, niedawno zasadziłem nowe roślinki. Pokrzywy tak szybko się rozprzestrzeniają, nie wspomnę już o moich ukochanych mleczach! Biedny Dereck ma na nie uczulenie, a ja tak uwielbiam wyskakiwać na ludzi z dmuchawcem, no cóż...
Ogród wygląda jakby nigdy nie widział grabi czy sekatora, wszystko jest zarośnięte i niechlujne, choć najbardziej rozwalające są ciernie porastające huśtawkę zawieszoną na konarze prawie całkowicie uschniętego drzewa.
- Dużo czasy spędzam przy jego pielęgnacji - Mistrz Derecka dumnie wypina pierś. Mam nadzieję, że nie zauważył delikatnej kpiny w moim uśmiechu.
- Rzeczywiście przepiękny, a te ciernie układają się w takie finezyjne kształty, na pewno dużo czasu spędziłeś by tak wyglądały! - zapewniam z miną znawcy, choć sarkazm w moim głosie jest tak wyraźny jak szóstki na moich sprawdzianach.
- O tak, nie było to łatwe, jeśli chcesz dam ci świetny nawóz z wątroby szura, idealnie działa na wszelkie chwasty!
- NIE! To znaczy dziękuję, naprawdę nie trzeba!
- Dobrze, skoro nie chcesz, przejdźmy dalej - prowadzi mnie do przestronnego salonu. Nad kominkiem wisi obraz ładnej kobiety, a wszędzie poustawiane są wazony z mleczem.
- Kto to? - ruchem brody wskazuję na obraz. Vincent z rozmarzonym wzrokiem podchodzi do niewątpliwie najładniejszej rzeczy w całym tym domu.
- To moja żona. Była taka piękna - delikatnie głaszcze namalowane włosy.
- Była?
- Zmarła kilkanaście lat temu. Była potworną hipochondryczką - śmieje się obłąkańczym śmiechem. - Nie chciała wychodzić z domu, nie chciała rozmawiać, nie chciała jeść, nie chciała się leczyć, nie chciała nawet spać, w ogóle nic nie chciała. Z dnia na dzień coraz ciężej było z nią wytrzymać.
- Przykro mi - staram się zrobić współczującą minę.
- A mnie nie. Była okropna. Nie szło słuchać jej ciągłego jazgotu, aż wreszcie zakończyłem te cierpienia. Wystarczyła filiżanka herbaty...z trucizną. Kiedy odeszła poczułem się wolny, ale jakże jest teraz nudno. No i nikt nie potrafił dbać o ogród tak jak ona - tęsknie patrzy w stronę okna.
- Mówiłeś, że nie wychodziła? - czy mi się wydaje czy nawet on czasem plącze się w zeznaniach?!
- A może to ja nie wychodziłem? Nie wiem, nie wiele pamiętam z tamtych czasów. Może była wspaniałą kobietą, cudowną żoną, ale zdradzała mnie z kimś z miasta, a ja miałem dość tych zniewag?! Czy uważasz mnie za hipochondryka Cassandro? Sam już nie wiem, ale to nie ważne...przecież ona nie żyje...prawda?
- ZABIERZ MNIE STĄD!!!!!!!!!!! - krzyk. Przeraźliwy krzyk. Głos dochodzący spod podłogi. Krzyczała kobieta. Teraz już wiem. Wiem kim jest Vincent. Szaleńcem. A moje życzenie się spełniło...
Moja droga, nie chcesz porad psychologicznych za darmo, w ramach pomocy koleżeńskiej? Udało Ci się mnie przerazić, a to nie jest takie łatwe. *wstaje i bije brawo* jestem pod ogromnym wrażeniem. A do tego ta gra.. Ehhh wspaniałe cześć dzieciństwa (teraz nikt nie chce ze mną grać... A może to dlatego, że wszyscy, którzy w to grają lądują w kawałkach pod moim łóżkiem?.... Nie no żartuje, w rzeczywistości nikt nie chce grać bo się boją, to przez tego powierzonego za ogon kota... )
OdpowiedzUsuńA tak już całkiem serio, bardzo fajnie wyszedł ten rozdział. Trochę śmiechu, (czarny humor górą!) i lekki dreszczyk adrenaliny. Super :D
Robiłam muszelki z weną, ale wszystkie zabrała Cameleon :C za to mogę Ci dać *przeszukuje dokładnie pokoje w domu * Co powiesz na książkę "1001 sposobów na zabicie wroga?" no chyba, że wolisz "Moje kuchenne rewolucje" autorstwa Hrabiego Draculi. Świetne pozycje. Polecam.
No to ten... Nom..
Tulę. Do napisania ^^
Cameleon też się bała... A ja zdałam sobie sprawę, że to co napisałam jest straszne dopiero wtedy...
UsuńDziękuję za te owacje na stojąco, nie trzeba było! Też uwielbiam w to grać!!!
Za książki dziękuję, na pewno przeczytam i jeszcze zrecenzuję!
Buziaki
~MrocznaKosiarka
Tytuł wielce obiecujący, w przeciwieństwie tego z poprzedniego(czy w ogóle można mieć jakieś wyobrażenia co do tytułu,,Kisiel,który linieje"?Chyba to wskazuje na drobne ograniczenia wyobraźni ale ja nie miałam żadnych.Oprócz tego,że pojawi się tam Vincent, rzecz jasna.)
OdpowiedzUsuńRozdział rzeczywiście wypadł bardzo mrocznie jednak aż tak przerażający nie był(Vincent jest jaki jest więc u niego mogą dziać się dziwne i różniste rzeczy a co do Derecka-zbyt mnie irytował w poprzednich rozdziałach by teraz martwić się tym , że mogą zeżreć go piranie).
Na szczęście już nie dobija mnie to jak Cassy szpanuję wiadomościami z chemii o których pojęcia nie mam.
Niech się Cassy nie zadręcza,na szczęście już niebawem skończyła.Po prostu padła ofiarą okoliczności-nie wie,że Briana jest agentką,bycie agentem świetnie jej wychodzi(czy mogę pisać o Brianie jako o szpiegu?Teoretycznie agent i szpieg jako funkcję pokrywają się ale Różowa nie wygląda mi na szpiega(farbneła się na blond ale to pewnie nie na długo)i osobę o jej charakterze nie wysyłaliby na misję polegające na czystym szpiegowaniu)i pewnie jak chce się za kogoś podać i się za niego przebrała to nieźle sobie poradzi.Gdyby zaś to było niezamierzone to albo zmyłaby ją z siebie albo wrzuciła na luz i przyszłaby jeszcze z wiadrem na głowie mówiąc, że chce spróbować czegoś nowego(wiadrem wyciętym ze strony twarzy).
Prawdziwa Roma została z pewnością trochę wystraszona przez agentów,więc teraz szukają wszelkich nieprawidłowości by je zlikwidować i nie dać służbom okazji do wtrącania się.Może próbowała nowej taktyki-uprzejmości by się czegoś dowiedzieć od innych.O ile dobrze pamiętam,Cassy ich widziała czemu więc nie skojarzyła tego,była zbyt zdziwiona zachowaniem Romy,było to efektem ubocznym wpływów Vincenta czy co innego?
Tekst Cassy był ironią z jej strony,próbą ratunku od wpływu Vincenta(czy czymś innym) czy jednym i drugim jednoczęśnie?
Roma ma na głowie szal zamiast turbanu czy tak po prostu nazwała turban Cassy?
Co ma ze sobą zrobić-myślałam,że jednym ze sposobów spędzania czasu osób aspołecznym i dobrze uczących się jest czytanie książek i ona o tym wie(dla rozrywki).
Mój książe-to kolejny wyraz ironii Cassy?
Ten tekst z Iron Manem był wymówką czy też Cassy naprawdę na niego leci?Myślałam,że są kobiety u których Stark nie wywołuje napalenia(lub może lubi go bo to fajna postać a nie tylko przystojny-tak,to moja opinia na ten temat).
Piranie lecą na krew,Dereck użył na nich swoich zdolności, wyzdychały lub nie było ich w tej części stawu a on naprawdę szybko pływa?
Mistrz-to aluzja do Gwiezdnych Wojen czy w ten sposób wyrażał swój szacunek do niego?
Co do Vincenta-nasuwa mi się myśl,że geniusz dzieli cienka linia od szaleństwa oraz,że może jednym z powodów dla którego został egzorcystą był fakt,że uznał stan żony za wynik opętania i w ten sposób chciał jej pomóc?
Pozdrawiam,weny i wolego czasu życzę!
Anonimowa 2
Mnie tez nie przeraził ;)
UsuńTrochę się uspokoiła dziewczyna nie chciała wyjść na przemądrzałam upominałam ją o to cały ostatni tydzień! =D
Cassandrze było po prostu głupio z powodu pomyłki, ale w typowy dla niej sposób postanowiła zrzucić winę na kogo innego...I ciekawy pomysł z tym wiadrem ;)
Dla niej ironia jest całym życiem...
A co do turbanu to turban z szala.
Książek czyta sporo, ale nawet człowiek aspołeczny czasem potrzebuje czegoś emocjonującego!
"Mój książę" to ironia rzecz jasna, bo jakże by inaczej!
Kocha Iron Mana tak samo jak ja zresztą! A tak z charakteru to jesteśmy do siebie bardzo podobni =D
Pomysł z aluzją do Star Wars został zatwierdzony ;) Właśnie jedziemy z Cam w sobotę do kina, więc tak tematycznie :)
Pomysł dotyczący Vinc'a i jego żony też świetny, jak wszystkie Twoje pomysły! Ale on samo jest zwyczajnie psychiczny ;)
Do napisania
~MrocznaKosiarka