Strony

Spis treści

poniedziałek, 16 maja 2016

Dzwonnik z Akademii pije whisky

 Dziś dwaj szaleni nauczyciele czyli garbaty fizyk Kwazimir i schlany chemik Shaggowsky.

Kwazimir Bielikow
Zimny strumień wody przepłynął po mojej twarzy. Spojrzałem w lustro. Tak to samo. Niezmienne od prawie pięćdziesięciu lat. Popękane w kilku miejscach, ale moim zdaniem to pasowało do tego lustra. Wytarłem twarz w szorstki ręcznik. Kiedyś był chyba niebieski, teraz jest szary i chropowaty. Chwyciłem kostkę mydła, by wytrzeć ręce. Były tak samo stare i żylaste jak dzień wcześniej. Poprawiłem kołnierz koszuli. Była tak samo stara i przyjemna jak zawsze. U dołu brakowało jednego guzika, ale mnie to w niczym nie przeszkadzało. Zgasiłem światło i przeniknąłem do salonu. Drzwi były zbędne. Zresztą w całym domu nie było żadnych. Romie się to nie podobało, ale to mój dom i mogę go urządzać jak chcę. Zbudowałem go cegła po cegle. To mój dom. I tylko moje ręce mogły przy nim pracować.
Przenikanie przez przedmioty okazało się bardzo przydatną mocą. Zawsze jest dla ciebie miejsce. Nawet jeśli go nie ma. Przeszedłem do kuchni z radością przenikając przez kanapę po drodze. Nawet po tylu latach to wciąż dawało mi nieopisaną radość. Włożyłem do buzi suchą kromkę chleba. Masło to niepotrzebne udogodnienie. Chwyciłem teczkę i wyszedłem na zewnątrz. Poranek był zimny, ale to dobrze. Lubię zimne poranki. Ciepłe napawają niepotrzebnym optymizmem.
Przemierzyłem ścieżkę wiodącą z mojego domu do Akademii. Inni proponowali, że będę mnie podwozić. To przez litość. Oni zawsze się litują.
Laska uderzała miarowo w grunt. Drobne kamyczki chrzęściły pod spodem. Droga była długa, ale to dobrze. Miałem czas na myślenie.
 Wreszcie stanąłem na dziedzińcu. Jakiś chłopak pozdrowił mnie wesoło. Ograniczyłem się do skinięcia głową. Dostałem się do środka przez drzwi. Specjalne zaklęcia ochronne uniemożliwiały dostanie się tam w inny sposób. Rzuciłem okiem na Ścianę Przeznaczenia. Tak zwykłem ją nazywać od czasu... od czasu wypadku. Mozolnie krok za krokiem wspiąłem się na piętro. Już po swojemu dostałem się do swojej klasy.
Uczniowie zaczęli się zbierać po pierwszym dzwonku. Jak na mój gust to banda nieuków, ale nie wolno mi tego mówić głośno.
 Otworzyłem dziennik. Strony zaszeleściły boleśnie. Swoim ulubionym piórem wpisałem datę. Odczytałem nazwiska z listy. Cała trójka uczniów wlepiła we mnie wzrok.
- Sądziłem, że jest was czwórka?
- Była nas czwórka panie profesorze...wie Pan, Victorie...
- A tak, rzeczywiście. Zginęła. Jeśli myślicie, że śmierć to wystarczające usprawiedliwienie by nie przychodzić na moje lekcje, to się mylicie! - to miał być żart, ale oczywiście tylko Cassandra zdobyła się na zduszony śmiech w książkę. Chociaż ktoś rozumie moje poczucie humoru!
- Kto mi przypomni o czym była mowa na poprzednich zajęciach? - nikt się nie zgłosił. Skwitowałem to głośnym westchnieniem. - Tenebris?
- Była mowa o krzywej balistycznej w polu grawitacyjnym Ziemi z uwzględnieniem siły oporu powietrza - wyrecytowała formułę z pamięci.
- Miło wiedzieć, że choć ktoś mnie sucha - skinąłem głową z uznaniem.
Kiedy już miałem wprowadzać ich w jakże delikatną sferę trajektorii ruchu, drzwi otworzyły się z hukiemi stanęła w nich najcudowniejsza istota na tej ziemi. Moja Sally....
~MrocznaKosiarka
Scobeus Shaggowsky
- Bla, bla, bla ... Blrrrrr! - Wystawiłem język. Ćwiczenie szalonych min o poranku? Zaliczone.
 Potargałem włosy, poprawiłem okulary i polansowałem marynarkę.
- Nieźle, jak na wariata - stwierdziłem patrząc na swoje odbicie.
 Zerknąłem tęsknie w stronę szklanki stojącej na stole. Ledwo opanowałem chęć sięgnięcia po nią. Wcale nie pachniała tak jak powinna. Jej zapach był jak perfumy uwodzicielskiej kobiety. Jednak to nie seksowna panienka przyniosła mi tą szklankę, a osoba, która to zrobiła raczej do ładnych nie należy. Już nie należy.
 Spoliczkowałem się.
- Nie!
- Tylko jeden łyczek.
- Nie mogę.
- Ale ja tak bardzo jej pragnę ...
- Stracisz nad sobą kontrolę.
- Właśnie gadam do swojego odbicia, co mi szkodzi?
 Naczynie natychmiast znalazło się w mojej dłoni, a jego zawartość sączyłem powoli. Delektowałem się każdą chwilą smaku. Był taki sam jak za pierwszym razem. I za drugim. I za piątym. I za dwudziestym piątym. I za czterdziestym. I za ... Ile było tych razów? Olać to, dawno straciłem rachubę czasu. Właśnie jaki mamy dzisiaj dzień? Sobota ... Poniedziałek? Tak, chyba poniedziałek. Chwyciłem pod pachę teczkę i ruszyłem dziarskim krokiem w kierunku szkoły.
 Dotarłem do przedsionka, kiedy zadzwonił dzwonek. Już? Zdezorientowany i jak zwykle spóźniony pognałem na górę. W schodach zderzyłem się z jedną z uczennic.
- Wybacz Diano!
 Pognałem dalej, ale chyba usłyszałem, że powiedziała, iż nazywa się Dominica. Ach te uczennice, tyle ich i wszystkie blondynki to jak ja mam je rozróżnić? Otworzyłem drzwi klasy nagłym szarpnięciem i wpadłem do środka jak nosorożec.
- Przepraszam za spóźnienie - rzuciłem już przy biurku.
- Spoko, wybaczamy panu, profesorze - odparł Łuka.
- Och, jesteście tacy łaskawi dla mnie. - Przyłożyłem rękę do serca. Tyle razy, a oni nadal mi wybaczają. Byłem wzruszony.
 Lekcja chemii potoczyła się spokojnie, dzisiaj pokazywałem dzieciakom najmocniejsze kwasy.
- Patrzajta to! - krzyknąłem.
 Przede mną stała ciemna szklanka z stężonym kwasem siarkowym, a w ręce trzymałem naczynie z wodą. Odkręcona butelka wisiała tuż nad żrącą substancją.
- Padnij! - zdążył krzyknąć jeden z uczniów zanim woda wleciała do zlewki.
 Nastąpiła eksplozja. W zlewce temperatura podskoczyła jak w bombie i niebezpieczny kwas zaczął pryskać na wszystkie strony paląc ubrania, ławki i ... mnie. Kwas przedzierał się przez moją skórę pozostawiając na niej czarne plamy. Zastanawiałem się co zrobiłem nie tak. Nagle wszystko skoczyło się jak ręką odjął. Paląca substancja zniknęła. O, jak miło!
- Nic panu nie jest, profesorze?
 Przetarłem oczy. Jedna z starszych uczennic rozdzieliła mocą telekinezy kwas od wody. Uczniowie wyglądali na nietkniętych, ale zmartwionych.
- Ile pan widzi palców?
- Yyy ... Dwa?
- Wszystko ok, nic mu nie jest.
 Chłopak, który pokazał cztery palce pomógł mi wstać. Uczniowie uparli się, że oddadzą mnie pod opiekę pielęgniarki. Sally posadziła mnie na kozetce i wróciła do pokoiku po leki. Korzystając z jej nieobecności sięgnąłem do torby i wyjąłem z niej szklaną butelkę. Bursztynowy płyn zachlupotał w środku. Odkręciłem nakrętkę i natychmiast wlałem zawartość do ust. Przyjemny ostry smak od razu pomógł mi się pozbierać. Delikatnie mnie zamroczyło i gdy zamknąłem oczy obudziłem się opierając się na biurku.
- Yyy ... Blrrrr! Co jest, gdzie, jak?
- Przysnął pan. - Ta dziewczyna z dziwnymi, kolorowymi włosami ze znudzeniem bazgrała w zeszycie.
- Na czym skończyłem?
 Często zdarzało mi się budzić w połowie dnia jakby nic się nie stało. Staram się na to nie zwracać uwagi. Podobno w tych chwilach zachowuję się normalnie, więc luz. To wszystko przez whiskey.
- ... niewidzialny palec.
- Aha ... No to tego ... Yyy ...
 Już po chwili załapałem wszystko i zacząłem tłumaczyć Serowej kolejne etapy ogarniania niewidzialnością ciała. To jak zanurzanie ręki w zimnej wodzie od palców przez nogi, tułów, ręce i ramiona. Może i uczniowie uważają mnie za wariata. Może nawet nauczyciele mnie za niego mają i pewnie mają rację, ale swoje wiem. No przecież jestem nauczycielem! Poza tym nie zawsze byłem taki ... szurnięty. Przed kilkoma laty na mojej drodze stanął pewien ważny człowiek i to on zmienił moje życie. Od tamtej pory jestem kimś więcej.


4 komentarze:

  1. Ooo... Wydawało mi się, że z samego rana komentowałam..
    Jakimś dziwnym trafem bardziej przemawia do mnie postać Kwazimira niż Shaggowskiego. Może to po prostu moje upodobanie do obowiązkowych nauczycieli.
    Mam dziwne przeczucie, że obaj panowie mieli bliższe kontakty z kochanym Vincentem. Zwłaszcza, że obaj wspominali, że kiedyś byli inni. Może to właśnie po jakimś wydarzeniu związanym z nim wszystko się zmieniło.
    Nadal mam dziwne wrażenie, że chcecie pokazać, że wina jest po obu stronach, a żadna z nich nie jest lepsza.
    Tak wiem, zaczynam filozofować. Może po prostu poczekam na kolejne rozdziały.
    Właśnie zapomniałam.. Jak zwykle genialny humor Kosiarki...
    Całuje, pozdrawiam, co tam tylko chcecie.
    Wasza In :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż każdy ma własny gust, a Shaggowsky powiedzmy sobie szczerze ma dużo wad.
      Twoje domysły nie odbiegają dużo od tego co wymyśliłyśmy.
      Jak to wina jest po obu stronach? W jakiej kwestii?
      Ona taka już jest :) (dzisiaj jest jej dzień)
      Ja chce przytulasa! xoxo

      Usuń
  2. Nie spodziewałam się akurat nich- Shaggowski ma specyfikę ale jednocześnie przy tym nie wzbudził mojej specjalnej ciekawości a na Kwazimira się jeszcze w rozdziałam nie natknęłam.Spodziewałam się czegoś innego jednak nie wyszło źle.
    Kwazimir to zatwardziały konserwatysta, ktoś co bardzo lubi poukładane życie i nie ma zbyt plastycznego myślenia ale nie wypadł dla mnie nieprzyjemnie(za dużo HP)-jego przemyślenia czytało się całkiem lekko i przyjemnie.
    Powiedział,że wszystko on musi zrobić sam w tym domu-czy to oznacza,że jeśli popsuje mu się coś co jest niezbędne do życia w domu to co zrobi?Miałam tu wizje go dziergającego firanki(okna chyba w domu ma a dostateczna ilość snu przy nie budzeniu przez słońce jest ważna-nie wiem czemu przyszedł mi do głowy ten przykład)a boje już się myśleć o tym co zrobi jeśli zatka mu się rura pod muszlą klozetową...
    Ciekawe jaki sklep zasłużył na zaszczyt dostarczania mu nowych niezbędnych rzeczy do domu(może to trochę dziwne ale pierwsza niezbędna rzecz o której myślę to papier toaletowy)?
    Czemu Roma się wścieka-bo mieszka inaczej niż reszta Selenów(uraził tym jej wewnętrzny tradycjonalizm),bo jedynie przenikający,telekinetycy i teleporterzy mogą do niego wejść,bo sama musi ciągle przesuwać cegły by do niego przyjść?Może obawia się,że na starość zacznie tracić kontrolę nad mocą i wydarzy się jakaś katastrofa?
    Ta Ściana Przeznaczenia-kiedy o niej przeczytałam to od razu sobie pomyślałam,że ktoś się o nią zabił.
    Zaklęcia ochronne?Te moce Selenów zawsze mi się wydawały bliższe mocom mutantów a nie magii.Czy mówi on tak o tym bo wydaje to mu się magią a nią nie jest?
    To Vegas chodziła na fizykę?
    Ta Sally to jego obiekt amorów?Zareagował też,że można było sobie pomyśleć,że Sally to jego córka(wiadomo,niektórzy rodzice uwielbiają swoje dzieci.Jej wejście skojarzyło mi się z Romą.
    Wiedziałam,że Shaggowski nazwie Briane Serem!
    On naprawdę rozróżnia ludzi tylko na podstawie koloru włosów?Ciekawe jak by zareagowała Roma na tą jego nieuważność w stosunku do siebie?
    Nic dziwnego,że mu wybaczają-gdyby tego nie robili to by dostaliby wścieklicy i zeszliby na apopleksję czy na zawał...
    Ta akcja z kwasem to był jego sen?
    Niech zgadnę,ten ważny człowiek częstował kisielem?
    Pozdrawiam,weny i wolnego czasu życzę!
    Anonimowa 2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po to właśnie są te rozdziały - by pokazać Wam, że napracowałyśmy się nad tymi nauczycielami.
      Tak to jest dopiero uparciuch.
      Cóż, w jego domu nie ma ani drzwi, ani okien. Kwazimir przenika przez ściany dostając się do środka. Sprawia to, że cóż faktycznie musi radzić sobie sam.
      Zaszczyt ten przypadł małemu sklepikowi wewnątrz wioski.
      Roma się wścieka bo tylko Kwazimir wchodzi do środka i musi się mocno namęczyć, żeby go do siebie przywołać.
      Prawie.
      Cóż postrzeganie ich zdolności to kwestia sporna.
      Tak.
      Powiem Ci serket - Sally to jego wnuczka.
      Haha! Pewnie, że tak!
      Roma przecież nosi turban, więc jest wyjątkowa!
      Tsaa totalnie.
      Nie,to było realne.
      Milczę niczym grób. Ani tak, ani nie.
      Dziękujemy i nawzajem :)

      Usuń