Strony

Spis treści

poniedziałek, 7 września 2015

Przejechałabym ich moim chevroletem

Briana - "Rozdział III, część I"

- Briano? Briano, zbudź się.
- Ale ty jesteś zrzędliwy. - mruknęłam do Nigela.
- Szybko, musimy uciekać.
- Uśpili mnie? - jęknęłam przecierając oczy.
 Gdy tylko znów zaczęłam widzieć usiadłam tak szybko, że zderzyłam się z nim czołami. Lecz to nie był Nigel tylko Hipis, a ja leżałam w uliczce koło Al's. Obok mnie uwalony leżał mój ojciec.
- Kur ...
- Dasz radę wstać?
- Chyba tak.
 Podpierając się o śmietnik wyprostowałam się o własnych siłach. Jeśli można to nazwać  Popatrzyłam na ten cały syf. Krew na ścianie, na chodniku, na mnie. Miałam napuchnięty policzek, bolała mnie głowa, żebra i powrócił też stary ból kolana. Gdy tylko nim poruszę boli jakbym znów miała kulę w środku.
- Nic ci nie jest?
- No co ty! - machnęłam ręką. - Bywałam już w gorszych sytuacjach. - powiedziałam co nie do końca zgadzało się z prawdą.
- Czy to ... - spojrzał na mojego tatę.
- Nie mieszaj się. Niczego tu nie widziałeś słyszysz? Albo osobiście złamię ci rękę ty chudy hipisie.
- Eric Williamsen.
 Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że faktycznie nie znałam jego imienia. Dla mnie i Cass był on po prostu Hipisem.
- Briana.
 Spojrzał na mnie naglącym wzrokiem. Chciał usłyszeć moje nazwisko. Do niczego mu nie jest potrzebne.
- Zmywamy się. - zarządziłam.
 Spróbowałam iść sama. Błąd, duży błąd.
- Aaa!!
 W kolanie przeszył mnie taki ból jakby mi je wyrywali. Upadłam na ziemię. Hipis złapał mnie za rękę i przerzucił ją sobie przez ramię. Nie wiedziałam, że jest taki silny. Takim sposobem zawlókł mnie do jakiegoś samochodu i posadził na tylnym siedzeniu.
- A co z podsumowaniem? - zapytałam.
- Nie ważne. Pewnie i tak już się skończyło. - odpalił silnik i ruszył. - Gdzie mieszkasz?
 Podałam mu adres dwa numery przed Nigelem. Gdy się zatrzymał, zadał jeszcze pytanie czy nie chcę iść do szpitala.
- Nic  mi nie będzie.
- Możesz mieć złamane żebra i coś z tym kolanem.
- Dam radę!
 Nic już nie powiedział. Zamknął tylko drzwi i odjechał. Opierając się ma płotach dałam jakoś radę dojść do domu mojego "bardzo odpowiedzialnego brata". O kurde! Nie wzięłam swojej torby z szafki u Selenów. Mam szczęście, że Lace trzyma zapasowy klucz w skrzynce na listy. Włożyłam swoją chudą rękę do skrzynki i wyjęłam kluczyk. Czołgając się po podłodze dotarłam na kanapę w salonie. Położyłam tyłek na obiciu i tak zostałam. Próbowałam zasnąć. Jednak ból nie ustawał, a gdy o trzeciej w nocy wrócił właściciel nie bardzo miałam jak się do niego zwrócić.
 Pierwsze co usłyszałam to jak coś walnęło w drzwi, potem był szczęk zamka i gdy dom został otwarty usłyszałam jakieś mlaskanie.
- Mmm pójdziemy na górę? - powiedział nie wyraźnie Nigel.
- Pewnie. - usłyszałam damski głos.
 Weszli razem po schodach, a co się stało potem to mogę zgadywać. Nadal nie mogłam zasnąć. Chyba mi się jednak udało i po około trzech godzinach otworzyłam oczy. Na zegarze w kuchni była godzina siódma. Próbowałam wstać, ale ból się nasilał. Musiałam go pokonać. Czołgając się po kafelkach dotarłam do szuflady w której Lace trzymał leki. Łyknęłam dwie kapsułki przeciwbólowe i mogłam stać. Przebrałam się. Zapinałam ostatni guzik koszuli gdy po schodach zszedł Nigel. W samych gaciach.
- Briana. - zdziwił się na mój widok.
- Ubierz się. - rzuciłam mu ręcznik z oparcia.
- Jak wróciłaś?
- O, teraz cię to obchodzi! - krzyknęłam wracając z bólem do kuchni po kolejną tabletkę.
- Oczywiście, że mnie to obchodzi! Zawsze obchodziło.
- Nie zauważyłam. - stwierdziłam sucho popijając lek mlekiem.
- Zaraz, czy to była tabletka?
- Nie geniuszu, to był ser. - użyłam sarkazmu.
- Co się stało, Brie?
- Nie nazywaj mnie tak!
 Zapięłam pasek moich butów na pięciocentymetrowym obcasie i skierowałam się do wyjścia. Chłopak złapał moją rękę.
- Puść mnie! Idź do swojej laski, pewnie na ciebie czeka.
- Co? Czy ty jesteś ... zazdrosna?
- Wcale nie! - trzasnęłam mu drzwiami przed nosem.
- Brie! - wyszedł z domu w samych gaciach i mnie zawołał.
 Pokazałam mu środkowy palec i wsiadłam do auta. Zamykając drzwi usłyszałam jak sąsiad z werandy mówi do Nigela:
- Chłopcze ty lepiej najpierw ubierz spodnie jeśli chcesz wyglądać wiarygodnie. Dopiero potem możesz iść ją przekonywać, że ci na niej zależy bardziej niż na zwykłej dziwce.
 Zatrzasnęłam drzwi, włączyłam silnik i odjechałam do Al's odzyskać mój cały dobytek. Weszłam do knajpy uruchamiając dzwonek. Przeszłam przez cały bar prosto do piwnicy. Jednak na końcu schodów nie było tak jak zwykle biurka Grubasa i drzwi do sali. Nic tam nie było. Wytrzeszczyłam oczy. Jak to!? Przecież jeszcze wczoraj znajdowały się tu drzwi! Nie mogli ich od tak sobie zamurować!
 Wyszłam na zewnątrz. Skręciłam w boczną uliczkę by wejść tyłem. Po mojej wczorajszej "bójce" z tatą nie zostało nic poza krwią na murze. Znalazłam tylne wejście. Zamknięte? Żaden problem. Wyjęłam wsuwkę do włosów z kieszeni koszuli i pokręciłam nią trochę w zamku i wrota stanęły dla mnie otworem. Na szczęście tu nic się nie zmieniło. Podeszłam do szafki z numerem 11. Wyjęłam klucz z kieszeni spodni i otworzyłam drzwiczki. Odetchnęłam głęboko gdy zobaczyłam, że wszystko jest tak jak to zostawiłam. Wzięłam plecak. W środku też jest wszystko. No to mogę wracać. Chyba, że ...
 Przeszłam do głównego pomieszczenia w którym odbyło się wtajemniczenie. Stało tam biurko Romy. To moja szansa. Muszę zobaczyć co ta ruda starucha tam trzyma. Otworzyłam pierwszą szufladę od góry. Leżała w niej jakaś teczka. Otwarłam ją.
- Dlaczego drzwi są otwarte? - usłyszałam głos.
 O kurde! Ale się wpakowałam. Szybkim ruchem włożyłam papiery z teczki do torby, a samą teczkę z powrotem do szuflady. Schowałam się pod biurkiem i modliłam o to by mnie nie znaleźli.
 Kroki błądziły gdzieś w korytarzu. Po dźwięku rozpoznałam, że to jakiś ciężki facet. Chodził i szukał. Bałam się wystawić mały palec. Po chwili podszedł bliżej. Kroki się zbliżały coraz szybciej. Co mam robić!? Teraz słyszałam już nawet głośny oddech kolesia. I nagle stanął przede mną. To był Grubas zza biórka. Nie wiele myśląc wyjęłam paralizator i potraktowałam nim nogi Grubego. Tym razem miałam spore napięcie i koleś padł na podłogę. Uff!
 Złapałam go za nogi i posadziłam na krześle Romy. Ciężki jest jak nie wiem! Miałam nadzieję, że się nie skapnie. Wyszłam szybko piwnicy zanim zdążył się obudzić. Wsiadłam do samochodu i pojechałam w jeszcze jedno miejsce.
 Zaparkowałam przed budynkiem z którego dwa dni temu uciekałam. Założyłam plecak na ramię, odbezpieczyłam pistolet i weszłam do środka otwierając drzwi kopniakiem.
 W salonie tata pochylał się nad mamą i Hayley z pięścią. Na twarzy rodzicielki zauważyłam sporo siniaków, a spod oka ciekła jej krew. Siostrze na szczęście nic się nie stało. Wycelowałam pistolet w ojca gapiącego się na mnie.
- No proszę, proszę! Czyżby to była moja niewdzięczna córka?
- Oto ja. - rzekłam z uśmiechem. - Pod ścianę i nie ruszaj się albo strzelę. - zagroziłam władczym tonem. Ojciec wybuchnął niepochamowanym śmiechem.
- Ty ... Haha! ... strzelisz do mnie? Hahaha! Uśmiałem się do łez. Zakładam, że ta zabawka nie jest nawet naładowana.
- Chcesz się przekonać?
- Nie strzelisz do mnie. Jesteś za miękka, za słaba.
 Nacisnęłam spust. Huk wystrzału wypełnił pomieszczenie i już po chwili z nogi ojca wypływała strużka krwi.
- Nie doceniłeś mnie. Jak zwykle.
 Razem z matką i siostrą wzięłyśmy wszystkie pieniądze i uciekłyśmy. Wsiadłyśmy do mojego samochodu i odjechałyśmy.
- Mocno cię pobił? - spytałam mamę siedzącą na fotelu pasażera.
- Nie słonko. Jesteś taka odważna. - powiedziała ze łzami w oczach.
 Zameldowałam je w tanim motelu niedaleko. Zostawiłam im gaz pieprzowy i pojechałam do siedziby CIA. Usiadłam za moim brurkiem (z którego żadko kożystam) i zaczęłam przeglądać papiery zwędzone z teczki Renibusa. Były to listy wszystkich uczestników tegorocznej Próby. Każde imię i nazwisko, numer, kolor dróżyny, wiek, miejsce zamieszkania, imiona rodziców. Trzydzieści dwa nazwiska w tym moje. Na pozostałych kartkach były wyniki pierwszego zadania. Nic zbyt cennego. Sporządziłam raport i oddałam sierżantowi na biórko. Gdy wychodziłam z budynku czekał tam na mnie Nigel. Och i jego i ojca rozjechałabym moim Chevym.
- Brie ... Znaczy ....
- Daruj sobie. - zbyłam go.
- Ja ... To było tylko ...
- Nie tłumacz się. Nie masz z czego.
- Jak to nie mam z czego? Myślałem ...
- Właśnie chyba nie myślałeś. - odgarnęłam włosy ruszając w stronę auta.
- Co to było?
- Niby co?
- Ten ruch włosami? Co się z tobą stało Briana?
- Nic, ja zawsze taka byłam. Ty mnie po prostu nie znasz.
- Przecież ...
- No. Powiedz co o mnie wiesz.
- Zawsze kładziesz glany na deskę rozdzielczą tylko po to by się ze mną droczyć, nie lubisz koktajli truskawkowych, ale zawsze wypijasz je do dna, farbujesz włosy by pokazać, ze masz kontrolę nad swoim życiem i jesteś samodzielna, więc nie potrzebujesz niczyjegp pozwolenia. Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny.
- Pomyśl ile czasu mnie znasz? No pomyśl. Nie cały rok. Z czego trzy miesiące leżałam w szpitalu, a przez dwa inne widzieliśmy się parę razy na korytarzu. Przechodziłam ciężką rehabilitację, a ty -jak twierdzisz mój przybrany brat- wpadłeś dwa razy! A wczoraj kiedy najbardziej cię potrzebowałam chlałeś w najlepsze w barze! Genialny z ciebie przyjaciel!
- Brie masz krew na żebrach. - powiedział nieobecnym tonem.
 Dałam mu w twarz z liścia. Miałam tego dosyć! Myślałam, że jest moim przyjacielem. Ale myliłam się. Bardzo. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak niewiele mnie z nim łączyło, jak niewiele wiedziałam o nim jako człowieku.
 Wsiadłam do samochodu i odjechałam. Dotatłam do Al's na drugie zadanie godzinę wcześniej. Usiadłam przy tym samym stoliku co zwykle i zamówiłam mrożoną kawę. Gdy czekałam na nią poczułam ukłucie. Nie mówię o żadnym bólu w sercu czy innym takim bzdecie. Podniosłam trochę moją koszulę. "Masz krew na żebrach". Poszłam do damskiek łazienki. Nie umyłam się po tej całej bijatyce z powodu bólu. Teraz dopiero zauważyłam krew cieknącą mi nadal z boku. Niestety nie miałam jak teraz to opanować. Przemyłam skórę i wzięłam jeszcze jedną tabletkę. Wróciłam do stolika, wypiłam kawę. Zaczęłam lamentować nad tym co się dzisiaj stało. Ojciec i Lace. Moje dwa zmartwienia. Pierwszego się prawie pozbyłam. Dokończę to. Doniosę na niego na policję. Będzie gnić w pudle. Ale agent? Co ja mam z nim zrobić? Nagle po policzku pociekła mi łza. Ból po utacie kogoś bliskiego. Przyjaciela. Opiekuna. Kogoś kto mnie rozumiał. Nigela. Otarłam łzy. To nie czas na nie. Poszłam do piwnicy na drugie zadanie.
 Tym razem wejście od baru wyglądało tak samo jak wczoraj wieczorem. Grubas siedział za biurkiem, którego rano tu nie było.
- Płaczące nastolatki. Dobrze, że nie przychodzą mi się zwierzać. - mruknął pod nosem.
 Minęłam go zastanawiając się ile pamięta z naszego porannego spotkania. Podeszłam do szafek po drodze zatrzymując wzrok na biurku Renibusa. Muszę wiedzueć co jest w środku. Odnalazłam Cassandrę ocierając ostatnie ślady łez.
- Brie! Dobrze, że jesteś! - wykrzyknęła na mój widok.
- Tak.
- Coś się stało?! - zapytała zauważając ślady płaczu.
- Nie, nie. Zajmijmy się zadaniem.
- Jeśli nie chcesz  mówić to nie mów. Ale rozwiązałam zagadkę! - oznajmia entuzjastycznie. Nachyliła się do mojego ucha (gdy mam te obcasy jest ze mną równa wzrostem) i szepnęła -  Legenda o baobabie, którego sok daje wieczną młodość to wcale nie czyjś wymysł. A przynajmniej nie w całości. I to właśnie jest rozwiązanie zagadki. Ten sok mamy zdobyć! Przecież Seleni żyją dłużej! Jestem genialna, nieprawdaż?
- Jesteś i to bardzo! To po co ci moc skoro już i tak przewidujesz przyszłość? - powiedziałam żartobliwie.
- Im więcej magicznych umiejętności tym lepiej!
- Cisza! - wrzasnęła Romcia. - Dzisiejsze zadanie potrwa krócej bo czas na zastanowienie się nad zagadką mieliście w domu. Dzisiaj tylko dwie, a nie trzy godziny. Nie możecie zapuszczać się dalej niż granice waszej mapy. Powodzenia, mam nadzieję, że tym razem grupa bardziej zmaleje. - rzuciła złowieszczo na koniec.
- Ruszajmy więc szukać kolejnego drzewa. Mam nadzieję, że tym razem nie będę musiała się wdrapywać. - pomyślałam na głos mając na myśli mój stan. Trzymałam się tylko dzięki trzem tabletkom przeciwbólowym.
 Spojrzałam na mapkę. Nie było na niej drugiego dużego drzewa.
- Jak myślisz gdzie powinnyśmy zacząć szukać? - zapytałam Cassy.
- Nie mam pojęcia, ale taki baobab raczej rzuca się w oczy!
- Może więc pójdziemy tutaj. - wskazałam na mapce miejsce gdzie drzewa się przerzedzały.
 Wyszłyśmy z piwnicy. Podążałyśmy przez las w ciszy i ciemności gęstej jak kisiel. Nawet latarka nie zmniejszyła napięcia. We dwie bałyśmy się odezwać. Gdy po dziesięciu minutach drogi, las zaczął się przerzedzać dotarłyśmy do celu naszej podróży. Jednak nie byłyśmy tam pierwsze.


Grubas

10 komentarzy:

  1. Niech zgadne hipis? Znalazł je poprzedniego dnia?
    Coś ta notka... Może to tylko takie moje przeczucie, ale wydaje mi się.. No nie wiem. Jakbyś wiedziała, że to musi się znaleźć (tez zdaje sobie z tego sprawę), ale nie do końca wiedziała jak to napisać.
    Coś czuje, że będą zmuszone do ciągłej rywalizacji z hipisem, niby-przystojniaczkiem i jego braciszkiem.
    Czekam na następne wpisy :)
    Przytulaski
    incaligo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy...
      Może trochę tak. Wiedziałam co ma być w tym wpisie i próbowałam to jakoś ująć. Najwyraźniej mi się nie udało.
      Na tym to polega :)
      A my na Twoje komentarze
      *hugh*
      ~ Cameleon

      Usuń
  2. Romcia xd Jak zwykle pokrzepiająca i optymistyczna xd
    Cometa

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna, biedna, biedna Brie!
    I niech zgadnę, to hipis, tak?
    To jak nasza różowo włosa załatwiła ojca było genialne! Ona cała jest genialna!
    A Nygel źle postąpił. Powinien się zająć Brie a nie swoim "plastykiem". To naptawdę nie było fajne.
    Ciekawe kiefy Romcia się skapie że ktoś zwędził papiery?
    Do napisania!
    - Izi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu jest moją bohaterką =D
      Zobaczysz ;)
      Och już tak nie chwal. Po prostu jest totalną Gryfonką XD
      Było, było. A rano już za późno. Zobaczycie co zrobi potem!
      Może się nie skapnie ;)
      Do napisania
      ~ Cameleon

      Usuń
  4. Jest to na co czekałam-rozwinięcie tej sytuacji.Zwykle akcja idzie tutaj łeb w łeb a tu było małe cofnięcie i dojście do sytuacji gdzie Cass oświadczyła, że wie na czym polega rozwiązanie tej zagadki,zwykle takich rzeczy nie lubię i wolę kiedy retrospekcję są pisane kursywą ale tu wypadło to ładnie i płynnie.
    Sądziłam,że Briana oberwała bardziej a tu się tak po prostu budzi(z małą pomocą hipisa). Myślałam,że ojciec ją bardziej uszkodził(ona sama myślała,że umiera o ile dobrze pamiętam),czy ona sama przesadziła z oceną sytuacji(a pomyłkę tę spowodował między innymi ból po pobiciu) czy też ojciec Briany pod wpływem emocji stracił kontrolę i bił ją silnie ale nie w te miejsca by skończyło się to dla niej śmiercią,czy może coś innego?Myślałam,że zawiozą ją do szpitala gdzie okaże się , że oberwała mocno ale nie aż tak by musiała tam na długo zostać,opatrzą ją,Nigel przyjdzie(nie będzie się przecież zajmował się tamta panienką całą noc,prawda?) i użyje swoich przywilejów agenta CIA tak że postawią ją lekarstwami i środkami przeciwbólowymi na nogi i dadzą jej prochy na zapas.
    To jak ratowała swoją rodzinę-to było coś co trzeba było zrobić, wiedziałam, że to nastąpi ale nie myślałam,że tutaj.Czemu tylko ojciec Briany po postrzale się nie ruszał,nie próbował rzucić się na nią-był wstrząśnięty tym,że jego własna córka do niego strzeliła,bał się,że skoro do niego strzeliła to jeśli on uczyni jakiś manewr to go zabije i stał nieruchomo bo chciał przeżyć,był sparaliżowany bólem,nigdy w życiu sobie nie wyobrażał,że do takiej sytuacji dojdzie i nie wiedział jak zareagować,coś co mało prawdopodobne-zrozumiał,że przegrał i chciał z tego wyjść z godnością a nie miotając się przed córką(mało prawdopodobne dlatego,że ma on zbyt wielki temperament jak na takie wyjście)?
    Sytuacja z Nigelem-wyszło kiepsko bo Nigel nie potrafi postawić się w jej sytuacji a ona jest zbyt zdenerwowana by pomyśleć jak przekazać mu to co czuje aby dotarło.Tutaj trzeba to przekazać od razu,w prostych słowach(w prostych że aż łopatologicznych) jak się ona czuje i co sadzi na temat tamtych wydarzeń.Możliwe,że on mało zrozumie i nie będzie potrafił spojrzeć na to z jej perspektywy ale przynajmniej przeprosi za to,że wyrządził jej przykrość(a ona poczuje się lepiej jak się na ten temat wygada). Może się czuć zazdrosna ale to o uwagę i to ,że nie był przy niej w tych chwilach a nie o to,że uważa tamtą za atrakcyjniejszą(jeśli nawet to to tylko podświadomie). Teraz pewnie on czuje się niezrozumiany i nie wie co jej odbiło a ona nie będąc zakochaną ma złamane serce.
    Tak,Briana to wcielenie gryfonowatości i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.Z kolei Cass trudniej by mi było ocenić w kategoriach hogwardzkich, skoro już zaczęłam ten temat to dla mnie byłaby Krukonką ale osiągającą sukcesy w nauce dzięki puchońskiej pracowitości.
    Znów dałaś zakończenie co obiecuje wiele...No cóż zobaczę jak to się będzie dziać w następnych rozdziałach,nawet mi do głowy nie przychodzi co konkretnie miałoby się tam dziać.Podobno każdy człowiek myśli inaczej,zaś ja chyba się bardzo od Ciebie Autorko różnię.
    Pozdrawiam,weny i wolnego czasu życzę!
    Anonimowa 2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pochwałę :)
      Jakie skutki odniosła w wyniku tej walki dowiesz się dokładniej jutro.
      Był wstrząśnięty bólem i tym, że ta - w jego mniemaniu - gówniara odważyła się do niego strzelić.
      Z tym ostatnim zdaniem trafiłaś w dziesiątkę. Ale Briana nie jest osobą, która z miejsca mówi co ją tak na prawdę boli. Wstydziła się tego, że była zazdrosna o tą babkę.
      Haha! Kosiarka sama mówi o sobie, że jest wredną Krukonką, albo mądrą Ślizgonką ;)
      Tak, potwierdzam to stwierdzenie, ale wszystko wyjaśniło się we wpisie Mrocznej, choć ja miałam na to inny pomysł.
      Dziękuję i równeż
      ~ Cameleon

      Usuń
  5. Hej :3
    Biedna Brie. I Nie odpowiedzialna. Tyle ran, a ona do szpitala nie chciała jechać. I jeszcze wzięła koturny, chociaż miała coś z kolanem. I strzeliła w nogę swojego ojca. Kurde może jej grozić zwolnienie z pracy z powodu nadużywania broni. Poza tym rozdział bardzo mi się spodobał. Naprawdę. Dialogi i opisy majstersztyk, ale trafiło się kilka błędów ortograficznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest Brie. Ona się przyzwyczaiła do ran. Kolano to długa historia.
      Spoko, nikt się nie dowie ;)
      Dziękuję 😍 A ortografia nigdy nie była moją mocną stroną

      Usuń